Mazovia MTB Legionowo
Po drugie to - wkurza mnie ta Mazovia. Bo jak to jest, że jedzie cała gromada zawodników, a trasa to głównie single tracki, gdzie nie ma jak wyprzedzić, a jak już jest to po szyszkach i po krzakach. I jak to jest, że płacę sześć kurna blaszka ciężko zapracowanych dych, a w ramach posiłku regeneracyjnego dostaję cienki makaron z bida-serem? Dziękuję bardzo. Jak mi znów przyjdzie ochota się ścigać, to wezmę sobie z domu kanapki.
No a wyścig sam, jak to wyścig - nudny :) Tylko kręcić trzeba i kręcić. A ja dziś z jedenastego sektora i w związku z tym miałam przerąbane po całości. Dopiero po rozjeździe na mega (bo jakieś złe mnie podkusiło, żeby się z tym dystansem zmierzyć, ale no risk no fun) się trochę przeluźniło. A jeszcze luźniej miałam jak mi się rower wykrzaczył. Spinka tylnego koła się rozpięła jak wywinęłam kozła na jednym ze zjazdów, zanim to dokręciłam to objechali mnie już chyba wszyscy, co tylko mogli. Założę się, że gdyby startował jakiś żółw to też by mnie objechał :)
Ale to wcale nie było najgorsze, najgorszy był tyłek, który dziś zupełnie nie był ze mną kompatybilny. Już wczoraj się wykrzaczył, gdzieś na 80 kilometrze i dziś z całą swoją złośliwością - a wiem, że był złośliwy, bo go znam od dziecka - odmówił współpracy. Szczyl jeden. Więc powoli dochodzę do wniosku, że powinnam wymienić go na lepszy model. Bo przecież siodełka nie zmienię ma się rozumieć. Za ładne jest :))
I dzięki Bogu za deszcz! Się nie kurzyło, się pić nie chciało i przyjemnie chłodził. I za umiar w tymże i letką przerwę w opadach akurat kiedy wracałam do domu.
No to tyle. Teraz się chyba ożłopię Ciechana.