Wpisy archiwalne w kategorii

grupen biken

Dystans całkowity:561.31 km (w terenie 75.00 km; 13.36%)
Czas w ruchu:29:56
Średnia prędkość:17.90 km/h
Liczba aktywności:7
Średnio na aktywność:80.19 km i 4h 59m
Więcej statystyk

Waypointrace Pruszków

Sobota, 28 maja 2011 · Komentarze(10)
Zanęciły mnie te wszystkie relacje z rajdów na orientację, zwłaszcza surfa, więc nadszedł w końcu ten moment przełomowy, że i ja wystartowałam. Pomysł sprzedałam wcześniej wśród znajomych, a że został przyjęty właściwie, to nie pozostało nic innego jak tylko zapisać się i w sobotę rano stawić się w Pruszkowie. Pobudka jak zwykle o szóstej - po ciężkim tygodniu, to masakra - jechałam zmęczona, a śniadanie wcinałam w pociągu, ale w świetnym humorze, bo kobieca intuicja mówiła mi że będzie wielce zajebiaszczo. Co prawda prognozy już od piątku wołały, że będzie zimno i trochę deszczu, ale jak się okazało były w błędzie :)
Rajd był super! Świetna przygoda, niezłe wyzwanie, brudu po uszy i ubaw po pachy, ale no mud, no fun :)
Jak się okazało najmocniejszą naszą stroną jest zdolność znoszenia wszelkich przeciwności losu - pokrzywy, błoto, woda to naprawdę pikuś, ale żeby wydostać się z Pruszkowa w zamierzonym kierunku to już wyższa szkoła jazdy. Nie wiem jak to się stało, musi czary, ale zaraz po starcie, jadąc w kierunku jedynki nagle znaleźliśmy się na dwójce. Do tej chwili nie umiem tego wyjaśnić, konsultowaliśmy się w drużynie, ale nikt nic nie wie. Podejrzenia padają więc na dziurę w czasoprzestrzeni. No a ponieważ z dziurami nie wygrasz, to trzeba się było dostosować. Więc dwójkę, trójkę i po części również czwórkę zdobywaliśmy w towarzystwie innych rajdowców. W bliskiej okolicy punktów wystarczyło po prostu jechać za tłumem i żadna nawigacja nie była potrzebna. Piątka była trochę trudniejsza, postanowiliśmy okrążyć stawy i zajechać od Baszkówki. Pomysł wydawał się niezły, ale do czasu oczywiście, bo przed samym punktem natrafiliśmy na żywą wodę, którą trzeba było w bród przekroczyć. Zapadaliśmy się w mule po kolana, ale przekroczyliśmy :) Punkt zdobyty. Stamtąd przyspieszyliśmy na szóstkę. Coraz mniej rowerzystów dookoła nas, więc może być problem z trafieniem, tym bardziej, że trzeba będzie znaleźć mostek, a drogi na mapie nie ma. Ale przed samym punktem sympatyczny biker trochę nam pomaga. Przechodzimy przez mostek, jedziemy przez pola i w gąszczu wydeptanych na szczęście pokrzyw znajdujemy punkt. Po drodze zaliczam jedną z dwóch gleb, po której kolano zmienia kolor na romantyczno fioletowy, ale nie boli i to najważniejsze. Wyjeżdżając z szóstki rozdzielamy się, Piotrek chce zaliczyć ósemkę, ale ja i dziewczyny boimy się, że czasu nam nie starczy, więc jedzie sam, a my ruszamy na dwunastkę, która wygląda na prostą do zdobycia. Rzeczywiście tak jest, chociaż oczywiście zaliczamy małą i głupią wtopę nawigacyjną, bo jak zwykle prowadzę tam gdzie chcę, a nie tam gdzie powinnam. Muszę nad sobą popracować przed Spałą :)
Za dwunastką spotykamy Piotrka, który nieźle poginał, żeby zaliczyć ósemkę i teraz nas doszedł dzięki temu, że a) zabłądziłyśmy, b) zatrzymałyśmy się na bułkę pod sklepem. Razem jedziemy na trzynastkę i tam łapię kryzys. Nie zdążymy! Kiedy odbijamy karty - a jest to nasz siódmy punkt potrzebny do kwalifikacji na Pro - jest kwadrans przed czwartą, a do Pruszkowa kawał drogi. Nie zdążymy i się nie zakwalifikujemy! Naprawdę zaczynam się bać. Więc gnamy. Ciągnę grupę i ciśniemy na maksa, a minuty uciekają. W Granicy trochę się uspokajam, bo wygląda na to, że jednak zdążymy, o ile znów nie zgubimy się w Pruszkowie, ale gdzieś na samych przedmieściach mija mnie kolejny sympatyczny biker i krzyczy, że wie którędy jechać, bo zna okolice. Takiej szansy nie można zmarnować. Patrzę tylko, czy Sigma jedzie i hop, wsiadam na koło. Za mną jeszcze jakaś grupa, a za nimi gdzieś tam widzę jeszcze żółty kask Sigmy. Jadę na kole, staram się nie zgubić przewodnika a jednocześnie pozostać na zakrętach tak długo, żeby ci z tyłu widzieli gdzie skręcić. I sztuczka udaje się, na metę wpadamy jakieś siedem minut przed czasem :) Udało się!! Oh yes!!
Cel zaliczony - jest siedem, a w przypadku Piotrka osiem punktów, jesteśmy w Pro. Wiem, że rajd był prosty nawigacyjnie, że w Spale będzie dużo trudniej, ale chyba dobrze wybraliśmy jak na początek, debiut uznajemy za udany :)
Trasa była super, punkty rozlokowane bardzo klimatycznie, mnie urzekł zwłaszcza piąty, bo po wytaplaniu się w błocie zawsze wzrasta mi poziom endorfin :)) Single track na dwunastkę po prostu uroczy - aż żałuję, że tak dużo czasu straciliśmy na nawigacji, bo nie mogliśmy się nacieszyć okolicą tak jak powinniśmy. Ale przygoda była git majonez!

rower, rower, wszędzie rower

Środa, 25 maja 2011 · Komentarze(3)
Kategoria duch, grupen biken, praca
Po pracy byłam się wybrała z Sigmą na nocne rowerowanie. I oto kilka wniosków wynikających z samoobserwacji, chociaż swoją drogą Hameryki tymi wnioskami nie odkrywam.
Ale po pierwsze - nie lubię muszek
po drugie - nie lubię tłoku na ścieżkach rowerowych
po trzecie - nieoświetleni rowerzyści działają mi na nerwy
po czwarte - pisanie o tym na bikestatsach nie ma większego sensu, bo ani nieoświetleni ani muszki, ani nawet ścieżki z pewnością tu nie zaglądają, więc się nie zmienią.

Ale dla równowagi:
a) lubię jeździć rowerem :)
b) z Sigmą to nawet jeszcze bardziej lubię :)
c) nawet jeśli jestem zmęczona
d) nawet jeśli jest ciemno, zimno i do domu daleko
It makes me happy :)

Wjazd na zamek książąt mazowieckich

Sobota, 21 maja 2011 · Komentarze(9)
Kategoria duch, grupen biken
No więc krótko mówiąc veni, vidi, vici :)

A mówiąc nieco dłużej to...
Umówiłam się z przyjaciółmi moimi rowerowymi na dziesiątą i ruszyliśmy eksplorować rubież południową zanim nam zamkną linię średnicową i pociąg będzie jeździł tylko do Zachodniej. Czersk wydał się być bardzo zacnym celem. Przemknęliśmy więc przez Kabaty i Konstancin, gdzie korzystając z okazji zatrzymaliśmy się na kawę przy tężni. Swoją drogą to bardzo ciekawe, że w tejże kawiarni, pode samą tężnią, siedziały sobie dwie emerytki i jarały szlugi.

Tężnia w Konstancinie © sliwka


Tak więc zrewitalizowawszy (jest takie słowo?) swoje płuca, siorbnąwszy kawy i opchnąwszy lody ruszyliśmy czem prędzej dalej. Na zamek, na zamek, na zamek! Albo nawet ku zamkowi! Ahoj przygodo!
Aczkolwiek wkrótce okazało się, że utrzymanie kursu trochę nas przerosło, bo jak zwykle zamiast jechać tam gdzie powinniśmy, pojechaliśmy tam gdzie było fajnie - trzeba to przyznać, nie jestem najlepszym nawigatorem :)

jedna z dróg, którą mieliśmy NIE jechać © sliwka


Ale nikt nie narzekał, bo...

i było tak zajebiaszczo pięknie! © sliwka


Koniec końców do Góry Kalwarii dojechaliśmy, zajęło nam to tylko trochę więcej czasu, więc naturalnie zgłodnieliśmy. A ja oglądałam filmy i różne rzeczy słyszałam i wiem, że w krytycznych sytuacjach towarzysz broni przestaje być towarzyszem, a zaczyna być pożywną porcją białka. Toteż zamek musiał poczekać, a priorytet dostała pizza. Bardzo zresztą zacna, chociaż jak się okazało rowerów do knajpy wstawić nie można. Nie to co w Albanii... Powzięliśmy więc jedyną słuszną decyzję i wziąwszy pizzę na wynos urządziliśmy piknik pod wiszącą lufą w dawnym garnizonie wojskowym, który ślepym trafem znajdował się akurat naprzeciwko.

lans na czołgu © sliwka


I zrobiło się letko militarnie, ale to bardzo dobrze, bo przecież trzeba było jeszcze zrobić wjazd na zamek.

zamek zdobyty! © sliwka


No i dobra, zamek jak zamek, szału nie było, za to był czas najwyższy nawijać na Zalesie Górne.
A po drodze jakby zupełnie inna bajka...

dość niebywały widok na Mazowszu © sliwka


I to dosłownie.

i wszystko jasne © sliwka


Wioseczka owa jest dosłownie rzut beretem od Zalesia.
W Zalesiu natomiast okazało się, że pociąg niestety na nas nie poczekał - skandal swoją drogą - więc mieliśmy wolną godzinkę... Pięć minut później siedzieliśmy już w pobliskiej knajpie i wcinaliśmy kebaby popijając piwkiem. Takim jednym malutkim, bo wiadomo, z dworca jeszcze dyszka do domu.

Fin.

rewiry południowe

Sobota, 14 maja 2011 · Komentarze(4)
Kategoria duch, grupen biken
W poszukiwaniu miodnych tras wypuściłam się ze znajomymi na południe.
Start w Kabatach, dalej Józefosław, Żabieniec, Zalesie Górne, Wola Gołkowska, Łazy i przez Nadarzyn na Al. Jerozolimskie, a stamtąd już prosto na chatę.
Do górskich trawersów tej trasie daleko, ale miodna i tak była.
A teraz idziemy piwo pić. Z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Oł jes :)

wycieczka zorganizowana...

Sobota, 16 kwietnia 2011 · Komentarze(10)
Kategoria duch, grupen biken
... między innymi przeze mnie. Tak to już jest, że w porze ciepłej raz w miesiącu wypada mi być organizatorem wycieczek dla cywilów :) No a przynajmniej takie jest założenie i hasło sztandarowe, którego dzielnie będę się trzymać. W praktyce jest tak, że przychodzą głównie moi znajomi :))) Nie wiem... może inni się boją, że im jakiś hardcore zgotuję, czy coś... a przecież ja taka nie jestem, ja rozumiem i jeszcze pamiętam jak to jest NIE jeździć na rowerze, NIE mieć cyklozy, za to mieć jakieś niewyobrażalne wyobrażenie o dystansie 20 kilometrów. Więc gdyby ktoś taki się pojawił to trasa na pewno nie wyglądałaby tak jak wyglądała, no i nie wylądowalibyśmy w Halinowie. Plan albowiem był taki, że jedziemy do Otwocka i tyle, wracamy do Wawki i wszystko. No ale czas pokazał, że nie do końca był on dobry, ten plan :)

Na początku zapowiedź tego jak będzie i co najczęściej będziemy spotykać na swojej drodze.
niektórzy mieli ciekawe podejście do tematu © sliwka


Wodę, w różnej postaci - kałuż, fos, czy bagien zalewających ścieżki spotykaliśmy później jeszcze całkiem sporo. Czasem trzeba było się nieźle nagimnastykować, żeby przebrnąć suchą stopą. A czasem było to niemożliwe :)

i po co to się myć przed wycieczką? :) © sliwka


Ale oczywiście wszystko to się opłacało :)

samotne drzewo © sliwka


Jedyne rozczarowanie nastąpiło w Otwocku. Zamknęli naszą knajpę!!!

W naszym ulubionym lokalu powitała nas kartka "do wynajęcia" © sliwka


Ale inna była czynna i przy posiłku regeneracyjnym stwierdziliśmy, że początkowy plan, by pojechać do Otwocka i jak człowiek po prostu z niego wrócić nie jest z nami kompatybilny. No i pojechaliśmy do Halinowa.

most po drodze do Wiązownej © sliwka


Widzieliśmy rzeczy, o którym w Otwocku się nie śniło :)

las namorzynowy, czy tylko bagno? © sliwka


A choć na zdjęciu poniżej jest ładna ścieżka, to nieraz i nie dwa przyszło nam się przedzierać przez chaszcze, a na końcu przez fosę. Żeby oczywiście nie było - fosa była pełna wody.

droga jakby zupełnie przez nikogo nie uczęszczana © sliwka


Na pociąg przybyliśmy całe dziesięć minut za wcześnie. A w pociągu grzecznie władowaliśmy się do przedziału dla rowerów tylko po to, by stwierdzić, że rowerów nie da się ustawić w stojakach, bo jakaś pańcia akurat tam sobie siedzi i ani myśli się przesiąść. Staliśmy więc jak debile, a rumaki tarasowały przejście. Bardzo ubrudzone dodajmy rumaki, co tym bardziej pogłębiało mój przynajmniej dyskomfort. No nie lubię tak. Ludzie mają prawo do przejścia, ale kurna na sufit se nie podskoczę.

W domu natomiast czekał na mnie dobrze wychłodzony Ciechan. Zasłużyłam przecież.