Wjazd na zamek książąt mazowieckich
A mówiąc nieco dłużej to...
Umówiłam się z przyjaciółmi moimi rowerowymi na dziesiątą i ruszyliśmy eksplorować rubież południową zanim nam zamkną linię średnicową i pociąg będzie jeździł tylko do Zachodniej. Czersk wydał się być bardzo zacnym celem. Przemknęliśmy więc przez Kabaty i Konstancin, gdzie korzystając z okazji zatrzymaliśmy się na kawę przy tężni. Swoją drogą to bardzo ciekawe, że w tejże kawiarni, pode samą tężnią, siedziały sobie dwie emerytki i jarały szlugi.
Tężnia w Konstancinie© sliwka
Tak więc zrewitalizowawszy (jest takie słowo?) swoje płuca, siorbnąwszy kawy i opchnąwszy lody ruszyliśmy czem prędzej dalej. Na zamek, na zamek, na zamek! Albo nawet ku zamkowi! Ahoj przygodo!
Aczkolwiek wkrótce okazało się, że utrzymanie kursu trochę nas przerosło, bo jak zwykle zamiast jechać tam gdzie powinniśmy, pojechaliśmy tam gdzie było fajnie - trzeba to przyznać, nie jestem najlepszym nawigatorem :)
jedna z dróg, którą mieliśmy NIE jechać© sliwka
Ale nikt nie narzekał, bo...
i było tak zajebiaszczo pięknie!© sliwka
Koniec końców do Góry Kalwarii dojechaliśmy, zajęło nam to tylko trochę więcej czasu, więc naturalnie zgłodnieliśmy. A ja oglądałam filmy i różne rzeczy słyszałam i wiem, że w krytycznych sytuacjach towarzysz broni przestaje być towarzyszem, a zaczyna być pożywną porcją białka. Toteż zamek musiał poczekać, a priorytet dostała pizza. Bardzo zresztą zacna, chociaż jak się okazało rowerów do knajpy wstawić nie można. Nie to co w Albanii... Powzięliśmy więc jedyną słuszną decyzję i wziąwszy pizzę na wynos urządziliśmy piknik pod wiszącą lufą w dawnym garnizonie wojskowym, który ślepym trafem znajdował się akurat naprzeciwko.
lans na czołgu© sliwka
I zrobiło się letko militarnie, ale to bardzo dobrze, bo przecież trzeba było jeszcze zrobić wjazd na zamek.
zamek zdobyty!© sliwka
No i dobra, zamek jak zamek, szału nie było, za to był czas najwyższy nawijać na Zalesie Górne.
A po drodze jakby zupełnie inna bajka...
dość niebywały widok na Mazowszu© sliwka
I to dosłownie.
i wszystko jasne© sliwka
Wioseczka owa jest dosłownie rzut beretem od Zalesia.
W Zalesiu natomiast okazało się, że pociąg niestety na nas nie poczekał - skandal swoją drogą - więc mieliśmy wolną godzinkę... Pięć minut później siedzieliśmy już w pobliskiej knajpie i wcinaliśmy kebaby popijając piwkiem. Takim jednym malutkim, bo wiadomo, z dworca jeszcze dyszka do domu.
Fin.