Wychodzę z pracy, przebieram się w obcisłe, idę odpiąć rower.... a tam przecięta linka i nic więcej. Musi jakieś fatum nade mną wisi. Mandat, aparat, telefon, teraz rower. Strach się bać co będzie jutro.
Ktokolwiek widział mojego Ghosta, ktokolwiek wie... zresztą sami wiecie. Zgłosiłam oczywiście na policję, ale to co mnie przepełnia nadzieją nazwać nie można.
Zdecydowanie uważam, że po urlopie właściwym powinien nastąpić dodatkowy urlop wypoczynkowy. I zupełnie nie rozumiem dlaczego ustawodawca tego nie przewidział. Powiem więcej. Jest mi wręcz przykro z tego powodu. A nawet, gdybym była bardziej kobieca to kto wie... może nawet mogłabym zapłakać. Albo chociaż smarknąć przez palce.
Bliskie spotkanie z włoską otwartością w konsekwencji którego mało nie padłam pod ramą. Drogie dzieci nie pijcie wina w środku dnia. Zwłaszcza przed podjazdem. Przed zjazdem otrzeźwiałam :) I wiem, że był piękny.
Krzywa wieża w Pizie, której kompletnie nie chce mi się oglądać. Wolę kawę i spaghetti. A później zasłużony wylęg na plaży i parada handlarzy zegarków, toreb i sukienek. Oh yes!!
Słońce praży. Już wiem jak czuje się swarka na patelni. Tylko widoki lepsze. Wieczorem izotonik z piwa, ale nie tylko. Bo wiadomo, że dobre wino jest dobre, bo jest dobre i tanie. Podłoga wciąż mimo wszystko twarda.
Pobudka o 6!! Masakra. Bo przecież nie tylko nie zdążyłam się wyspać, ale nawet wytrzeźwieć... Nazwijmy tę trasę, trasą tygryska. Przyczajonego oczywiście. Widoki takie, że koła się prostują. A ja nie mam aparatu.