Wpisy archiwalne w kategorii

duch

Dystans całkowity:8366.20 km (w terenie 522.00 km; 6.24%)
Czas w ruchu:396:57
Średnia prędkość:18.82 km/h
Maksymalna prędkość:32.00 km/h
Suma podjazdów:13070 m
Liczba aktywności:186
Średnio na aktywność:44.98 km i 2h 23m
Więcej statystyk

praca

Środa, 31 sierpnia 2011 · Komentarze(2)
Kategoria duch

praca

Poniedziałek, 29 sierpnia 2011 · Komentarze(1)
Kategoria duch
Po zmianie rowerka zawsze mam takie dziwne wrażenie jak wsiądę na siodełko. Wrażenie jakeigoś takiego niedopasowania. Dziwne to bardzo.
Dziś tylko pracowo, bez rewelacji, bez szczekających psów, blond niuniek i tak dalej. Nawet jakiś samochód mi ustąpił pierwszeństwa. Nuda.
Więc niektórzy swoje ADHD muszą wyładować gdzieś indziej. Albo zmienić dilera :)

ku wodzie

Sobota, 27 sierpnia 2011 · Komentarze(3)
Kategoria duch
Obrałam dziś jedyny słuszny kierunek. Ku wodzie. Coby pomoczyć kończyny i pobyczyć się na zielonej trawie. Białobrzegi oczywiście zatłoczone, samochody na prawo patrz, na lewo patrz, a środkiem rower płynie :) Są plusy mieszkania na Białołęce. Zawsze to powtarzam. Moja ulubiona dzielnica.
No więc w Białobrzegach nie było się po co zatrzymywać. Se tylko wałem pomalutku, relaksacyjnie objechałam i pogapiłam się na łódki. W taki dzień jak dziś te białe łódeczki z białymi żagielkami bardzo przepięknie prezentują się na tle niebieskiej wody i równie niebieskiego nieba. Gdybym miała aparat to tu właśnie w tym miejscu znalazłaby się fotka unaoczniająca widok ów cudowny. Ale aparatu nie mam więc ćwiczymy wyobraźnię.
Na szczęście są takie miejsca, gdzie samochodem trudno dojechać, albo się nie chce, albo się nie wie - bo wiele ludzi jest przekonanych, że na plaży w Białobrzegach Zalew się kończy, a to nie prawda. Nie kończy się. Ale nie powiem gdzie się wylegiwałam. Bo tam jest cisza i spokój i chciałabym, żeby tak pozostało :)

praca

Piątek, 26 sierpnia 2011 · Komentarze(0)
Kategoria duch, praca
A tak grzecznie dzisiaj. Tylko w te i nazad.

ładnie żarło i zdechło

Niedziela, 21 sierpnia 2011 · Komentarze(5)
Kategoria duch
W ogóle nie planowałam tej wycieczki, bo kark i w ogóle... samo wyszło, bo pogoda, słońce i w ogóle :)
Tak mnie trochę poniosło. Najpierw piękna, pusta szosa zalana słońcem, a później, gdyż z racji wciąż bolącego karku przerw było mi dziś sporo trzeba, kawa i ciacho w zajebistych okolicznościach przyrody, a mianowicie pałacyku Bielińskich w Otwocku Wielkim, który zdecydowanie powinien zostać owaypoincony, jeśli jeszcze nie jest. Więc do dzieła panie Surfie i panie Hipku. A później przeprawa mostem kolejowym do Góry Kalwarii i powrót przez Ursynów.
I tu, w tym miejscu uprasza się czytelnika by użył całych swoich zasobów wyobraźni, a jeśli to nie wystarczy, to przyniósł sobie też trochę w wiaderku od sąsiada, bo zdjęć nie ma i nie będzie. Nie to, że nie zrobiłam. Zrobiłam. Ale na Ursynowie pewna blond niunia wjechała na mnie, kiedy ją wymijałam. Taki widać miała nastrój, że jej się na lewą stronę zjechać chciało. Nie wiem co jest z tymi pańciami, że prawa jest be. No ale widać jest be, więc wjechała centralnie na mnie i nei dość, że wypieprzyłyśmy się obie zdrowo, to pańcia zaczęła mnie jeszcze opierdalać. Jak mi adrenalina skoczyła - bo nie dość, że wjechała na mnie, to jeszcze ma pretensje, że jej znaku nie dałam, że ją wymijam. No szkoda bardzo!
Nic mnie tak nie wkurza jak rowerzyści. Może tylko bardziej rowerzystki. I to jeszcze na Ursynowie. Tam, wzdłuż KEN to uważam, jest największa rzeźnia, a już zwłaszcza przy weekendzie. Powinnam się trzymać lewej strony Wisły, tam gdzie moje miejsce.
No ale wracając do sedna - popyskowałyśmy sobie zdrowo, a że tego nie lubię, to zebrałam się jak najszybciej z tego chodnika. Na odchodne rzuciłam babie wiązankę i z nadzieją, że nie zapomni jej przez czas jakiś odjechałam w siną dal. A w domu się okazało, że mój aparat wyparował. A właściwie to nie wyparował, tylko z pewnością wypadł przy zderzeniu i teraz ma go pańcia co nie lubi prawej strony. Co uważam za naprawdę wredną złośliwość losu i mam nadzieję, że teraz w ramach zadośćuczynienia wygram milion w takiego lotka. Albo dwa.

ślimakiem pod wiatr

Sobota, 20 sierpnia 2011 · Komentarze(5)
Kategoria duch
Muszę powiedzieć, że niestety nie była to wycieczka marzeń. Wbrew planom, chęciom i wsparciu przyjaciół.
Miałam ochotę od pewnego czasu na dłuższą wycieczkę, taką dajmy na to na Mazury. Plan się rozwijał i ewoluował, aby w piątek wieczorem przybrać wreszcie konkretny kształt. Szybki telefon do przyjaciela i... jadę w odwiedziny. O ile dojadę oczywiście, bo już wtedy wiedziałam, że będzie wiał wmordęwind i że letko nie będzie. Ale Mazury, Mazury i czar tak zwanego jeziora są całkiem niezłą motywacją. A przynajmniej były. Bo niektóre rzeczy, takie jak na przykład dzisiejszy wiatr potrafią nieźle zdemotywować. Chociaż demotywacja demotywacją, a najgorszy był i właściwie wciąż jest ból lewego barku. Lewego, bo jechałam na północ i wiało z lewej. Albo w nos. Czasem wiało tak, że z trudem mogłam utrzymać 20 km/h, a czasem tak, że z trudem mogłam utrzymać rower w ogóle. Najgorzej, najzimniej i najmniej przyjemnie było zwłaszcza jak droga prowadziła między polami. Bark zaczął mnie boleć jeszcze przed Nasielskiem i już wtedy musiałam łyknąć ibuprom, a pod buff, który rozsądnie naciągnęłam jeszcze w domu, załadowałam dodatkowy szalik, ale to nic nie dało. Podobnie jak bluza, którą później w akcie desperacji zarzuciłam na kark. I tym sposobem upodobniłam się zapewne do stracha na wróble rodem spod bieguna, o ile tam w ogóle jakieś strachy występują. I wróble jeśli już o tym mowa. W każdym razie, gdyby występowały i jedne i drugie, to wyglądałabym właśnie jak taki strach. Albo strach wyglądałby jak ja.
Przed samym Ciechanowem robię kolejny postój i jak schodzę z roweru to okazuje się, że nie mogę spojrzeć w górę. Łykam więc kolejnego procha i przez chwilę leżę po prostu na ziemi, bo nie mogę się ruszyć. I wtedy staje się dla mnie jasne, że przegrałam i Mazury muszą poczekać. Strasznie wykurzająca myśl. Tak wkurzająca, że gdybym miała ze sobą mleko, to z pewnością by skisło.
W Ciechanowie wsiadam do pociągu i... wkurzam się dalej. Założę się, że w miejscowościach wzdłuż linii kolejowej Ciechanów-Wawa krowy dadzą dziś zsiadłe mleko. I baby będą się dziwiły czemu. A to temu, że nie ma dżemu. A mnie nie ma na Mazurach.
Ale kiedy wysiadam w Wawce i znów wsiadam na rower, okazuje się, że nie mogę jechać ulicą, bo nie mogę spojrzeć za siebie. Cholera. To znak. Znak, że starzeję się. Albo, że nie jestem najmądrzejszym misiem, bo trzeba było jechać z wiatrem. A nie się upierać jak osioł.
No więc tak toto... a jeśli ktoś zna jakiś magiczny sposób, który leczy kark, to teraz jest ten moment, kiedy trzeba się nim podzielić :)

a może by tak tu zostać? © sliwka


leżę sobie a nade mną szumią drzewa. To już koniec. © sliwka


a obok leży ON © sliwka