ładnie żarło i zdechło
Tak mnie trochę poniosło. Najpierw piękna, pusta szosa zalana słońcem, a później, gdyż z racji wciąż bolącego karku przerw było mi dziś sporo trzeba, kawa i ciacho w zajebistych okolicznościach przyrody, a mianowicie pałacyku Bielińskich w Otwocku Wielkim, który zdecydowanie powinien zostać owaypoincony, jeśli jeszcze nie jest. Więc do dzieła panie Surfie i panie Hipku. A później przeprawa mostem kolejowym do Góry Kalwarii i powrót przez Ursynów.
I tu, w tym miejscu uprasza się czytelnika by użył całych swoich zasobów wyobraźni, a jeśli to nie wystarczy, to przyniósł sobie też trochę w wiaderku od sąsiada, bo zdjęć nie ma i nie będzie. Nie to, że nie zrobiłam. Zrobiłam. Ale na Ursynowie pewna blond niunia wjechała na mnie, kiedy ją wymijałam. Taki widać miała nastrój, że jej się na lewą stronę zjechać chciało. Nie wiem co jest z tymi pańciami, że prawa jest be. No ale widać jest be, więc wjechała centralnie na mnie i nei dość, że wypieprzyłyśmy się obie zdrowo, to pańcia zaczęła mnie jeszcze opierdalać. Jak mi adrenalina skoczyła - bo nie dość, że wjechała na mnie, to jeszcze ma pretensje, że jej znaku nie dałam, że ją wymijam. No szkoda bardzo!
Nic mnie tak nie wkurza jak rowerzyści. Może tylko bardziej rowerzystki. I to jeszcze na Ursynowie. Tam, wzdłuż KEN to uważam, jest największa rzeźnia, a już zwłaszcza przy weekendzie. Powinnam się trzymać lewej strony Wisły, tam gdzie moje miejsce.
No ale wracając do sedna - popyskowałyśmy sobie zdrowo, a że tego nie lubię, to zebrałam się jak najszybciej z tego chodnika. Na odchodne rzuciłam babie wiązankę i z nadzieją, że nie zapomni jej przez czas jakiś odjechałam w siną dal. A w domu się okazało, że mój aparat wyparował. A właściwie to nie wyparował, tylko z pewnością wypadł przy zderzeniu i teraz ma go pańcia co nie lubi prawej strony. Co uważam za naprawdę wredną złośliwość losu i mam nadzieję, że teraz w ramach zadośćuczynienia wygram milion w takiego lotka. Albo dwa.