ślimakiem pod wiatr
Miałam ochotę od pewnego czasu na dłuższą wycieczkę, taką dajmy na to na Mazury. Plan się rozwijał i ewoluował, aby w piątek wieczorem przybrać wreszcie konkretny kształt. Szybki telefon do przyjaciela i... jadę w odwiedziny. O ile dojadę oczywiście, bo już wtedy wiedziałam, że będzie wiał wmordęwind i że letko nie będzie. Ale Mazury, Mazury i czar tak zwanego jeziora są całkiem niezłą motywacją. A przynajmniej były. Bo niektóre rzeczy, takie jak na przykład dzisiejszy wiatr potrafią nieźle zdemotywować. Chociaż demotywacja demotywacją, a najgorszy był i właściwie wciąż jest ból lewego barku. Lewego, bo jechałam na północ i wiało z lewej. Albo w nos. Czasem wiało tak, że z trudem mogłam utrzymać 20 km/h, a czasem tak, że z trudem mogłam utrzymać rower w ogóle. Najgorzej, najzimniej i najmniej przyjemnie było zwłaszcza jak droga prowadziła między polami. Bark zaczął mnie boleć jeszcze przed Nasielskiem i już wtedy musiałam łyknąć ibuprom, a pod buff, który rozsądnie naciągnęłam jeszcze w domu, załadowałam dodatkowy szalik, ale to nic nie dało. Podobnie jak bluza, którą później w akcie desperacji zarzuciłam na kark. I tym sposobem upodobniłam się zapewne do stracha na wróble rodem spod bieguna, o ile tam w ogóle jakieś strachy występują. I wróble jeśli już o tym mowa. W każdym razie, gdyby występowały i jedne i drugie, to wyglądałabym właśnie jak taki strach. Albo strach wyglądałby jak ja.
Przed samym Ciechanowem robię kolejny postój i jak schodzę z roweru to okazuje się, że nie mogę spojrzeć w górę. Łykam więc kolejnego procha i przez chwilę leżę po prostu na ziemi, bo nie mogę się ruszyć. I wtedy staje się dla mnie jasne, że przegrałam i Mazury muszą poczekać. Strasznie wykurzająca myśl. Tak wkurzająca, że gdybym miała ze sobą mleko, to z pewnością by skisło.
W Ciechanowie wsiadam do pociągu i... wkurzam się dalej. Założę się, że w miejscowościach wzdłuż linii kolejowej Ciechanów-Wawa krowy dadzą dziś zsiadłe mleko. I baby będą się dziwiły czemu. A to temu, że nie ma dżemu. A mnie nie ma na Mazurach.
Ale kiedy wysiadam w Wawce i znów wsiadam na rower, okazuje się, że nie mogę jechać ulicą, bo nie mogę spojrzeć za siebie. Cholera. To znak. Znak, że starzeję się. Albo, że nie jestem najmądrzejszym misiem, bo trzeba było jechać z wiatrem. A nie się upierać jak osioł.
No więc tak toto... a jeśli ktoś zna jakiś magiczny sposób, który leczy kark, to teraz jest ten moment, kiedy trzeba się nim podzielić :)
a może by tak tu zostać?© sliwka
leżę sobie a nade mną szumią drzewa. To już koniec.© sliwka
a obok leży ON© sliwka