no mud, no fun
Sobota, 15 października 2011
· Komentarze(6)
Kategoria ściganie
Do Elbląga przyjechałyśmy ciemną nocą, a on, ten Elbląg zamiast powitać nas chlebem i solą, albo chociaż ciepłem i otwartymi ramionami, to przywitał nas deszczem, chłodem i sztresem. I trzeba powiedzieć, że wielki był on ten stres, tym bardziej, że zapomniałam ciepłych ciuchów rowerowych. Więc im dłużej padało, tym stres był większy. A lało dość konsekwentnie i kompletnie wbrew prognozom serwowanym przez new.meteo. Właśnie ta rozbieżność zachwiała z deka moją wiarą w potęgę Internetu i zaczęłam wątpić, że sobota będzie sucha, a im bardziej wątpiłam, tym bardziej rósł mój sztres. Rósł i rósł jakby podwójnie już napędzany deszczem i zwątpieniem. Aż w końcu nad ranem, kiedy już straciłam wszelką nadzieję i byłam w najczarniejszym ze wszystkich czarnych dołów to padać przestało. Ot tak. Ktoś zakręcił kurek i jeden kryzys został zażegnany, toteż jakoś się zebrałyśmy, Sigma złapała mapy i po krótkim oglądzie stwierdziłyśmy, że jedziemy na północ, nad morze. No więc tak... jak tylko zjechałyśmy z asfaltu do PK 8 to zaczęło się błoto, które w mniejszych lub większych ilościach towarzyszyło nam już do końca rajdu. Trochę nawet przywiozłam z powrotem do Wawki w formie skorupy oblepiającej ciuchy powstałej w wyniku zaliczenia kilku gleb i jednej kałuży. Właśnie w związku z tymi kilkoma wywrotkami na metę przyjechałam upaprana i poobijana tak jakby miała trzynaście a nie ekh… ekhmdzieścia ekhm…lat. Ale było warto! O jak było warto! Widoki były piękne, trasa super, a klimat zajebiaszczy!! Żałuję tylko, że nie udało nam się odnaleźć PK 19. Bo gdyby się udało, to byłabym zupełnie szczęśliwa, a tak to nie jestem z dumna z wyniku. Aczkolwiek jestem dumna z siebie :) Głównie dlatego, że ukończyłam rajd, żeby nie powiedzieć, że dlatego, że w ogóle wzięłam w nim udział. Mogło być lepiej, jasne że mogło. I może gdybym nie była tak wyrypana to byłoby, ale wyrypana byłam i rajd był dla mnie nie tylko walką z błotem, ale również, a może przede wszystkim walką ze sobą i ciągłym kryzysem. Dobrze, że była ze mną Sigma, bo gdyby nie ona, to pewnie w połowie rzuciłabym się wraz z rowerem w krzaki i nie wstałabym aż do wiosny. I właśnie to jest ostateczny dowód na to, że rajdy wygrywa się przede wszystkim w głowie.