Jak ja lubię te weekendy kiedy wreszcie mogę przesiąść się na ducha! O tak! Zabrałam go dziś do Anina, a co, tam też można grasować. Co prawda zmarzło mi to i owo, zapomniałam karty pamięci do aparatu, a niedotlenieni kierowcy ze trzy razy co najmniej przyprawili mnie o palpitacje serca i niestrawność, ale i tak czuję się jak ta lala! Czy mówiłam już, że rower to jest to? :) No i może nie jest to niewiadomo jaki dystans, ale budzimy się, budzimy się.
Weekend to zajebista sprawa! Jedna z najzajebitnieszych (najzajebitszych?) obok roweru i ciasteczek czekoladowych. Lepsze od tego mogą być tylko weekendowe wycieczki rowerowe z ciasteczkiem w plecaku. Czego sobie i wam życzę :) A teraz reset! Je je je :)
O tak! Uwielbiam takie poranki, taką pogodę, prawie puste drogi (prawie, bo jednego buraka niedotlenionego i tak spotkałam, ale jeden burak barszczu nie czyni, więc hej ho) i mój rower. Rower uwielbiam przede wszystkim. I gdyby nie był taki brudny to może nawet bym go tu i ówdzie cmoknęła. No więc He-man, alleluja i do przodu hej ho. A teraz idziemy na kisielek. A teraz idziemy kisiel pić. Joł joł joł!
no i dobra, no i pogoda wcale nie jest zła. Ja nie narzekam. Nie narzekam... ale (zawsze jest jakieś ale) mam już dość tego całego ubierania, tych rękawiczek, tych spandexów, ultraflexów, windtexów i bruebecków.
I choć śnieg ma pewne zalety, bo na przykład nie trzeba jeździć tzw. ścieżkami rowerowymi z tego prostego powodu, że są nieprzejezdne, to jednak mam już dość zimy. Odwilży wróć!