Jeśli pierwszy dzień tej wycieczki uznać za hardcora, to nie wiem jak nazwać dzień drugi
Jak tylko zjeżdżamy z głównej trasy to natychmiast się gubimy, a ja wyklinam mapę, która wcale nie pokrywa się z rzeczywistością. No chociażby te szlaki – na mapie są i czerwone i czarne i zielone, a tu – nic. A jeśli jakiś szlak się pojawia, to w zupełnie innym kolorze, na przykład żółtym. Więc kiedy zaliczamy jeden piękny, acz zupełnie niepotrzebny podjazd, to chowam mapę i od tej pory jedziemy metodą biblijną, czyli „kto pyta nie błądzi”. I rzeczywiście tak jest, a w dodatku spotykamy kilka fajnych osób, z czego najfajniejsi są panowie jeszcze zawiani po wczorajszym weselu, dlatego nie do końca ufam w ich wskazówki i przed skrętem do lasu zahaczamy jeszcze o leśniczówkę. Ale leśniczy rozwiewa już wszelkie wątpliwości, mamy jechać prosto i na krzyżówce w prawo, za brukiem. Bruk?! Ha! Znaczy się cywilizacja, fajnie, fajnie.
Jak myśmy na ten bruk wjechały…! Jak myśmy wjechały… o ludzie! Ten bruk, to się takie kocie łby okazały, taka kuźwa droga przez mękę, wyglądało to jak droga dla czołgów z drugiej wojny światowej, zresztą może i faktycznie tak było. Ten fragment w Kampinosie w okolicy Palmir to się kurna do kostek tej drodze nie umywa. A myśmy tak osiem kilosów jechać musiały!
Jak dojechałyśmy do Wąchocka, to mało tego asfaltu tam nie ucałowałam.
Może za dwa, trzy tygodnie znów tam pojadę. Może okolicznych, kamienistych szczytów nie będę już zaliczyć, drogi dla czołgów też może odpuszczę, ale górki są, słońce jest i pięknie też jest.
jaka to melodia?© sliwka
tak śliwka zamek zdobywała© sliwka
a tak Duch olewał system© sliwka
droga dla czołgów© sliwka