Czyli najazd na Pińczów i szybki odwrót na z góry upatrzone pozycje. Rowery były sprawne, aczkolwiek rowerzyści nie do końca. Odkuliśmy się w Radomiu. W kawiarni :)
No więc generalnie żyję i nie popadłam w depresję, aczkolwiek jestem zarobiona jak mrówka przy remoncie mrowiska, więc nie mam czasu na BS. Może next week będzie lepiej. A może nie... zobaczymy. Na razie lansuję się po mieście głównie kozą, aczkolwiek dziś z racji popołudniowego wyjazdu przytoczyłam się brand new bikiem, który obecnie stoi obok mojego biurka. I wiecie - już ktoś przyszedł i już się komuś nie spodobało. Chyba korki dają dziś nieźle w kość.