po mieście
Niedziela, 27 lutego 2011
· Komentarze(4)
Kategoria duch
No i wygląda na to, że wykańcza mnie ta zima wespół w zespół z obowiązkami dnia codziennego. Plany sobotnie musiałam odwołać, a plany niedzielne przyciąć do rzeczywistości. Zamierzałam sprawdzić dziś, czy ognisko tak zachwalane przez surfa jest czynne również w niedzielę, ale zamiast tego zmieniłam zamiar. Pokręciłam się trochę po mieście, sprawdziłam jak wygląda Wisła i ścieżka wzdłuż niej, niestety aparatu nie wzięłam i nici z fotek, a później zaczepiłam się w ciepłej przystani na Mokotowie, gdzie zawsze mogę liczyć na gorącą herbatę :)
Po powrocie natomiast czekała na mnie solidna porcja białka w postaci krewetek, więc prawie jak Bear Grylls, tyle, że on z pewnością nie zawracałby sobie głowy smażeniem, o rozmrożeniu już nie wspominając, podczas, gdy ja dodałam do nich jeszcze solidną porcję węglowodanów w postaci makaronu :) Więc prawie jak.
I tyle. Nic dziś odkrywczego, a szkoda.
Natomiast z przyjemnością odnotowuję fakt, że ptaszki śpiewają a słońce już wysoko i grzeje dupencję jak trzeba. Idzie wiosna. Nieodwołalnie :)
Po powrocie natomiast czekała na mnie solidna porcja białka w postaci krewetek, więc prawie jak Bear Grylls, tyle, że on z pewnością nie zawracałby sobie głowy smażeniem, o rozmrożeniu już nie wspominając, podczas, gdy ja dodałam do nich jeszcze solidną porcję węglowodanów w postaci makaronu :) Więc prawie jak.
I tyle. Nic dziś odkrywczego, a szkoda.
Natomiast z przyjemnością odnotowuję fakt, że ptaszki śpiewają a słońce już wysoko i grzeje dupencję jak trzeba. Idzie wiosna. Nieodwołalnie :)