Jakoś dziś trudno mi się czerpało przyjemność z rowerowania. Niby nóżka dobrze podaje, ale cały czas coś. Najpierw z tymi blokami upiornymi... Wydawało się, że dobrze je sobie ustawiłam w moich nowych bucindach, ale po wczorajszej wycieczce kolano trzeszczy, więc do regulacji. No się chyba ze trzy razy musiałam zatrzymywać, żeby je wyregulować, więc nic dziwnego, że gul już niewielki zaczął latać. Potem ten most Północny, gdzie wykorzystałam cały znany mi zasób nieprzyzwoitego słownictwa. A później Kampinos, gdzie słownictwa mi zabrakło. No nie wiem. Albo ja jestem jakaś niedorobiona, albo ten las nie jest ze mną kompatybilny. Nie pasi mi takie oznaczenie szlaków. Zresztą nie Kampinos jeden taki bylejaki, bo wczoraj też jakby różowo nie było, ale dziś mi się jakoś przelało. Dobrze, że rowerzystów tam wielu, to se ich śladami kierowałam w miejscach większych wątpliwości. Las zniechęciłby mnie na dobre, gdybym nie przylukała fajnej polanki turystycznej - idealne miejsce na ognisko. Więc może tam jeszcze wrócę przy lepszym nieco nastroju.
Czeba jeszcze dodać, że kierowcy i handlarze też dołożyli swoje czy grosze do mojego gula. Tak było przy każdym wejściu na cmentarz i przy Zoo również. Niby DDR wolny, ale reszta równo zastawiona, a przecież gdzieś ci ludzie muszą się podziać, nie? Trąbić nie wypada, a zabić się i ich można.
Surf, Toomp - ja wiem, ja wiem, ale sakw sobie na uszach nie powieszę. A sakwy potrzebne są do przewiezienia moich pieluchomajtów na tak zwane Bałkany, dokąd zamierzam wyruszyć za raz, dwa... dziewięć dni :)
Śliwka Ty jesteś 100 % Babeczka, co ja mówie 200, a nawet 300 %. Roerek musi mieć bagażnik, i niech nikt nie na narzeka, bo koszyczka z przodu nie ma :)
Wg mnie i tak zachowali się w miarę humanitarnie. Zwłaszcza ten WI 68983 - skubaniec tak się we fragmencik wkomponował, że nie stoi na ścieżce nawet kawałkiem blachosmroda.