no jakby mnie kto obuchem przez łeb zdzielił!
Środa, 20 kwietnia 2011
· Komentarze(3)
Tak się czuję dnia następnego po koncercie Rogera. Pomroczność, która atakuje mnie od rana jest tak dojmująca, że najchętniej wlazłabym pod biurko, gdzie na spokojnie mogłabym przekimać ten dzień w pozycji embrionalnej. Nawet karimatę mam, więc waruny wcale takie najgorsze by nie były.
No ale przynajmniej mam ładne wspomnienia pokoncertowe, bo szoł było, że hoho. Albo nawet, że hoł hoł. No takie szoł, że chochoł.
Performancu było takie, że normalnie są powody do mruczenia, oj są. Aczkolwiek (wiadomo - zawsze jest, zawsze!), aczkolwiek jest kilka punktów, które bym zmieniła.
Po najpierwsiejsze - czemuś się ty dziadu Watersu z Gilmouru pokłócił, no czemu?!! Bez Gilmoura, to jak bez ręki kurczę blaszka.
Po drugie - temu, co odpowiadał za akustykę urwałabym uszy przy samym zadku, bo chwilami dźwięki nakładały się na siebie i to wcale nie w ten piękny psychodeliczny sposób, ale tworzyły raczej kakofonię ocierającą się wręcz o trudny do zniesienia jazgot. No na taaaakim koncercie?! Wstyd panowie.
Po czecie - performance mnie momentami przytłaczał. Wszystko to było piękne, ładne, cudowne i doskonałe... ale ile miodu może taki jeden człowiek zjeść na raz? No zwyczajnie - czasem mniej, znaczy więcej.
I jeszcze ten patos...
No ale to wszystko nie zmienia faktu, że było wypaśnie.
A że Gilmoura zaliczyłam kilka lat temu w Stoczni - no to jakby jeden quest życiowy mam do przodu :)
A konkluzja ostateczna jest taka - dżizas! Jakie ten Roger ma wielkie stopy!!!
No ale przynajmniej mam ładne wspomnienia pokoncertowe, bo szoł było, że hoho. Albo nawet, że hoł hoł. No takie szoł, że chochoł.
Performancu było takie, że normalnie są powody do mruczenia, oj są. Aczkolwiek (wiadomo - zawsze jest, zawsze!), aczkolwiek jest kilka punktów, które bym zmieniła.
Po najpierwsiejsze - czemuś się ty dziadu Watersu z Gilmouru pokłócił, no czemu?!! Bez Gilmoura, to jak bez ręki kurczę blaszka.
Po drugie - temu, co odpowiadał za akustykę urwałabym uszy przy samym zadku, bo chwilami dźwięki nakładały się na siebie i to wcale nie w ten piękny psychodeliczny sposób, ale tworzyły raczej kakofonię ocierającą się wręcz o trudny do zniesienia jazgot. No na taaaakim koncercie?! Wstyd panowie.
Po czecie - performance mnie momentami przytłaczał. Wszystko to było piękne, ładne, cudowne i doskonałe... ale ile miodu może taki jeden człowiek zjeść na raz? No zwyczajnie - czasem mniej, znaczy więcej.
I jeszcze ten patos...
No ale to wszystko nie zmienia faktu, że było wypaśnie.
A że Gilmoura zaliczyłam kilka lat temu w Stoczni - no to jakby jeden quest życiowy mam do przodu :)
A konkluzja ostateczna jest taka - dżizas! Jakie ten Roger ma wielkie stopy!!!