Virpazar – Rijeka – Centinje

Niedziela, 1 maja 2011 · Komentarze(1)
Kategoria Bałkany, duch
Najkrótszy odcinek z całej wyprawy, co nie znaczy, że najłatwiejszy. Bo jak zaczęło padać poprzedniego dnia, tak siąpiło całą noc i o poranku również. Internet mówił, że ma przestać padać. Internet kłamał.
A my mimo wszystko pojechaliśmy. Na początku to się tak z nami pałował on-deszcz, a to mżył, a to nie mżył. Yntelygnentniejsza persona wyczułaby, że gość jest złośliwy, a ja myślałam, że tylko niezdecydowany. No ale zanim dojechaliśmy do Rijeki się zdecydował. Się zdecydował na mokro. Więc tego zjazdu do najprzyjemniejszych zaliczyć nie można - tarcze piszczały, woda zalewała gały, było zimno i każdemu z nas utworzyły się w butach Jeziora Szkoderskie, po jednym w każdym. No ale jaka trasa taki deputat. Więc oczywiście w Rijece pojawił się dylemat – rakija i ciepłe gacie, czy podjazd na Cetinje. Oj kusiła ta rakija, oj mówię Wam, jak ona kusiłaaa. Kusiła, że aż strach. Więc trudno się dziwić tym co ją wybrali. Zresztą trzeba być naprawdę szalonym, żeby jechać w takim deszczu. To byłoby naprawdę głupie. Naprawdę baardzo, bardzo głupie. Ale w końcu nigdy nie uważałam się za rozsądną osobę :) Zresztą nie tylko ja się zdecydowałam, była nas cała grupka. Grupka z głupka :) Aczkolwiek o ile jazda w deszczu jest głupia, to zmienianie mokrych gaci na suche, po to żeby je za chwilę przemoczyć jest jeszcze głupsze. Wiem co mówię :)
No i okazało się, że podjazd na mokro wcale nie należał do najgorszych. Posunęłabym się nawet nieco dalej i powiedziałabym, że miał swoje zalety - po pierwsze nie chciało się pić, a po drugie nie było ani gorąco, ani mimo letko oziębłej atmosfery zimno. Było całkiem wporzo, psychologicznie o pięć punktów lepiej niż na trasie z dnia poprzedniego. Wykończył nas dopiero zjazd na Cetinje. Serio, te kilka minut w dół wystarczyło, żebym poczuła się jak mokry mop. Tym bardziej, że deszcz nie miał już wtedy nic wspólnego z przyjemną mżawką, a raczej z gwałtowną ulewą, a każdy przejazd przez kałużę kończył się wielką falą i nowymi hektolitrami wody w butach, co zresztą i tak nie miało żadnego znaczenie, poza demotywującym, bo woda była tam tak czy siak. Ale gdyby tylko nie było tak zimno i gdyby mi zęby nie dzwoniły tak, że omalże mi plomby nie wypadły, to mogłabym się śmiać temu deszczu prosto w krople. Serio. Bo tak naprawdę to właśnie ta zimnica nas pokonała. Dopadliśmy busa i czem prędzej dorwaliśmy się do bagaży, żeby zarzucić na się coś suchego, coby z rękawa nie ciekło jak będziemy pić rakiję.
W planie był jeszcze podjazd do parku narodowego Lovćen, ale niestety – ulewa aż śpiewa i dalsze pedałowanie poszło na truskawki.
Wieczorem natomiast suszenie skarpet nad kominkiem. Taki się u nas burdel zrobił, że nie było się gdzie ruszyć. Poszliśmy więc do sąsiadów, a oni mieli rakiję, no więc no ….. :))

po wyjeździe z Virpazar © sliwka


tak droga prowadziła © sliwka

Komentarze (1)

Deszcz w górach na zjeździe, to tak jakby się skoczyło do wody, a jak do tego dojdzie wychłodzenie... Miałaś pewnie buzię w kolorze sliwki :)

surf-removed 22:37 czwartek, 12 maja 2011
Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa kjakw

Dozwolone znaczniki [b][/b] i [url=http://adres][/url]