Doszłam niedawno do wniosku, że jak pada, to po prostu nie da się nie zmoknąć. Choćby skały skakały. Bez względu na to ile tysięcy odporności ma membrana kurtki, spodni czy czego tam jeszcze, czy na butach są ochraniacze, czy ich nie ma, czy rękawiczki wodoodporne i czapka pod kask. Po prostu nie da się nie zmoknąć jak pada. Wszystko i zawsze przemaka. Chyba, że jest to foliowa peleryna z Decathlonu. Ja nawet taką mam, ale ponieważ wyglądam w niej jakbym dupsko z porą śniadaniową pomyliła (bardzo podoba mi się to określenie i będę go teraz używać) to nie zakładam. Zakładam za to, że w deszczu nie da się nie zmoknąć. Więc go polubiłam. Gorzej jak taką deszczem i błotem zroszoną maskę samochodu trzeba łokciem obetrzeć, albo inien, acz podobien pojazd kałużę rozbryzga - co mi się i jedno i drugie dziś zdarzyło. Najpierw pani ślepowron próbowała udowodnić, że to czego nie widać nie istnieje, a później no wiadomo - ruch uliczny podeszczowy.
A w ogóle to każą mi w pracy pracować i nie mam czasu :(