Nie widać tego po średniej, ale były momenty kiedy naprawdę czeba się było spiąć, albowiem ponieważ przysiadłam sobie na koło pewnego szybkiego cyclisty :) No ale potem praca, Decathlon i cała reszta zrobiły swoje. Schade.
Rano co prawda ulewa jak trzeba, ale później się wypogodziło. Tak pięknie wszystko pachnie, że trzeba było dokręcić karne kółko. W tempie żółwim, bo tak wszystko pachnie...
Przez Kabaty (mnóstwo ludzi) i Konstancin do Okrzeszyna i mała pętelka, by zostawić rower w Ostatnim Przyjaznym Domu na Ursynowie :) Zostały mi więc tylko dwa rowery w domu. Jakoś tak pusto...
Internet powiedział, że ma padać dopiero o 17. I być może w Warszawie rzeczywiście to się sprawdzi, ale już 20 km od Wawki nie. Zachęcona słońcem skoczyłam na Poświętne. Asfalt i drogi gminne - tego mi było potrzeba. Minusem tej trasy jest, że po pierwsze tam zawsze wieje, po drugie dziury w drodze, po czecie jest monotonna. Ale za to jest szybka, zwłaszcza jeśli za plecami ma się burzę. No więc trochę musiałam popędzać, żeby uciec. I w zasadzie się udało, burza zahaczyła mnie tylko krawędzią chmury, za to jak wracałam to przejeżdżałam, przez zalane ulice. W Ossowie widać lało jak z cebra, a mi się poszczęściło jak tej ślepej kurze. Ale dobrze jest mieć trochę szczęścia w życiu - zawsze to powtarzam.