Wstyd trochę wpisywać takie ilości, ale w związku ponieważ albowiem gdyż inne zobowiązania dziś mnie wzywały nie dało radę nic więcej wykręcić. I tak, żeby to zrobić to trzeba było zerwać się skoro świt. W sobotę!! Więc tak tak, pełna poświęcenia i ciepłych uczuć, którymi bezwarunkowo darzę mojego Ducha wskoczyłam na siodło i pojechałam na objazd włości. Powąchałam las z bliska i... tyle mojego. Ale to nic, to nic, ja się jeszcze rozkręcę :)
Ja pitolę...ale stolec! Nie no, ten wiatr to mnie dziś wykończył. Ostatnie 10 km wlokłam się jak mucha w smole i takoż też się czułam. A im bliżej domu, tym bliżej zgonu. I jeszcze ten gil do pasa! Dlaczego, no dlaczego dziewczęciem młodym będąc nie nauczyłam się takiej niezbędnej umiejętności jaką jest smarkanie przez palce?!? Nie wiem. No ale skonać nie mogłam, bo wstyd przed sąsiadami i w ogóle, więc się dowlokłam. A Duch dziś tak smętnie podzwaniał hamulcami, że aż żal ściska. To i owo. A może to subtelna aluzja, żeby nie hamować? I'm so weak!
Jak ja lubię te weekendy kiedy wreszcie mogę przesiąść się na ducha! O tak! Zabrałam go dziś do Anina, a co, tam też można grasować. Co prawda zmarzło mi to i owo, zapomniałam karty pamięci do aparatu, a niedotlenieni kierowcy ze trzy razy co najmniej przyprawili mnie o palpitacje serca i niestrawność, ale i tak czuję się jak ta lala! Czy mówiłam już, że rower to jest to? :) No i może nie jest to niewiadomo jaki dystans, ale budzimy się, budzimy się.
no i dobra, no i pogoda wcale nie jest zła. Ja nie narzekam. Nie narzekam... ale (zawsze jest jakieś ale) mam już dość tego całego ubierania, tych rękawiczek, tych spandexów, ultraflexów, windtexów i bruebecków.