Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2011

Dystans całkowity:953.64 km (w terenie 57.00 km; 5.98%)
Czas w ruchu:48:39
Średnia prędkość:19.60 km/h
Liczba aktywności:23
Średnio na aktywność:41.46 km i 2h 06m
Więcej statystyk

jak ten żółw

Piątek, 17 czerwca 2011 · Komentarze(3)
Kategoria duch, praca
Albo jak ten ślimak dziś jechałam, nie dość, że wolno, to jeszcze z wielkim worem na plecach. Nie udało mi się zebrać do małego plecaka, ale od razu dementuję - to wcale nie dlatego, że jestem kobietą!!! Tylko dlatego, że śpiwór, że rzeczy do pracy, że rzeczy na rajd i że te kilka innych, drobnych i oczywiście niezbędnych drobiazgów zajmuje strasznie dużo miejsca. Za każdym razem mnie to dziwi - niby trzy rzeczy na krzyż, a pół plecaka zajęte. Muszę chyba zmienić plecak :)
Zaraz po robocie wskakuję do pociągu i jedziemy do Spały. Nie liczę na wynik, zamierzam się po prostu w tym lesie nie zgubić :)

Jeśli myślisz, że gorzej być nie może to jesteś w błędzie

Wtorek, 14 czerwca 2011 · Komentarze(4)
Kategoria duch, praca
Zawsze może być gorzej.
Na pewno było o tym w moim horoskopie, na pewno, tylko ja głupia nie czytam gazet i nie wyczaiłam zmiany aury. Ale były też różne małe znaki – na przykład zaczęły mi wypadać małe przedmioty z rąk, ostre przedmioty, szklane przedmioty... makaron. Pojawiły się siniaki od jakiś chaotycznych zderzeń ze ścianami i szafkami, powstały też rany cięte i kłute od bliskiego, a właściwie zbyt bliskiego kontaktu z ostrymi krawędziami. W sobotę zepsuł się pies i stan ten się pogłębia, ale może dziś uda się dziś wreszcie dostać diagnozę, a dziś popsuł się Duch. Mea culpa oczywiście, bo radośnie najechałam sobie na dwucentymetrową śrubę. Nie wiem jak mogłam jej nie zauważyć, bo jak wydłubywałam ją później z opony to wydawało się że jest olbrzymia i że szczęście miałam, że obręczy nie przebiła, ale nie zauważyłam. A zanim się zatrzymałam było już po herbacie. Opona dziurawa, dętka dziurawa, powietrze dziurawe. A ja bez zapasu. Się tak dziś wybrałam jak ostatnie cielę z encefalopatią gąbczastą na truskawki. Naładowałam do plecaka rzeczy różnych, różnistych, swoich, cudzych, miękkich, twardych, jadalnych i niejadalnych, ale dętki nie wzięłam. A właściwie to ją wręcz wyjęłam. No po co mi ona w drodze do pracy, co nie?! Co może mi się stać w drodze do pracy, w mieście, na równym asfalcie, no co?! No właśnie. Ten tok rozumowania, o ile w ogóle można użyć tego słowa, jasno pokazuje, proszę szanownej wycieczki, że myślenie nie jest dziś moją mocną stroną. I gdyby nie Sigma to musiałabym podwinąć ogon pod siebie i sromotnie jechać tramwajem (ale to by był wstyd!!), ale na szczęście dętka eksplodowała tuż pod jej oknami, więc zadzwoniłam – wiedziałam, że ją obudzę, bo było przed siódmą, ale i tak zadzwoniłam – po ratunek. I ten ratunek nadszedł (nadejszł??) i to tak że Bear Grylls ze swoimi gąsienicami może się schować. Więc chyba powinnam jej kupić jakieś kwiaty, czy coś :) Tym bardziej, że musiałam wziąć dętkę z jej roweru, bo ta zapasowa ma wentyl samochodowy, a do Ducha pasuje tylko presta. Więc nie dość, że ją obudziłam, że wpakowałam się do niej z rowerem jeszcze przed śniadaniem, nasyfiłam w całym mieszkaniu, to jeszcze wyjęłam jej koło i zabrałam dętkę. Fajna ze mnie koleżanka, co nie? Nic tylko się ze mną przyjaźnić.

Albo zamiast kwiatów kupię jej dętkę.
Albo dwie.

Właściwie, teraz sobie tak myślę, że mogłam sobie oszczędzić roboty i wziąć po prostu jej koła.

Nic tylko się ze mną przyjaźnić, prawda?
Prawda :)

chyba jednak nie lubię poniedziałków

Poniedziałek, 13 czerwca 2011 · Komentarze(4)
Kategoria duch, praca
Postanowiłam, nie do końca zresztą z własnej woli, sprawdzić jak wyglądają ścieżki rowerowe w Warszawie w poniedziałek przed godziną siódmą. Otóż wynik badania jest zdumiewający - są więcej puste niż o ósmej!!
Także tak... wstałam o piątej, wyjszłam z psem, który nie chce wychodzić (a w związku z tym, że nie chce wychodzić, to niedługo liczba weterynarzy, u których bywam przewyższy liczbę sklepów rowerowych) i pojechałam na drugą stronę miasta celem wizyty w urzędzie. Mało tego. W urzędzie skarbowym. Mieszącym się w dodatku skandalicznie daleko od mojego łóżka (nie trzeba chyba dodawać, że jest to wyjątkowo ciepłe i wygodne łóżko, jesteśmy przyjaciółmi na dobre i złe i co tu dużo gadać sypiamy ze sobą. W ogóle to bez sensu z niego wychodzić. Chyba, że na rower. Rower to co innego. Ale urząd skarbowy? No kaman... kto by wychodził z łóżka, żeby pójść do urzędu?!) Do rzeczy... Tamże, znaczy w tymże urzędzie, porozmawiałam sobie z przemiłym panem, który uświadomił mi, że jeszcze się zobaczymy, bo absolutnie, ale to w żadnym wypadku nie jest to moja ostatnia tam (tamże?) wizyta. Pan był naprawdę miły... i tyle, bo tu kończą się dobre rzeczy, które mogę powiedzieć o dzisiejszym poranku.
Poza tym nie wyjeździłam się w weekend. I w związku z tym nie wiem, czy nie powinnam znaleźć kogoś niewinnego i go opieprzyć najlepiej za coś czego nie zrobił. Taka doraźna pomoc :)
Także tego. Idę szukać.

praca

Środa, 8 czerwca 2011 · Komentarze(0)
Kategoria duch, praca
trochę mnie to zajmuje...

Wawa - Małkinia

Sobota, 4 czerwca 2011 · Komentarze(9)
Kategoria duch
Postanowiłam odwiedzić Małkinię, bo dawno nie byłam i miałam ochotę. A pretekstem stał się nowy most na Bugu. Wracałam pociungiem. Albo puciongiem.
Trochę się na się rano wkurzyłam, bo oczywiście wstałam później niż zamierzałam i w dodatku grzebałam się jak ostatnia ślama, skutkiem czego wyjechałam dopiero o dziewiątej. Pociąg powrotny miałam o 15.54 a kolejny po siedemnastej, co nie do końca mnie urządzało, bo za późno byłabym w Wawie więc już wtedy wiedziałam, że trzeba będzie zagęszczać. Szybko jeździć nie umiem, więc trzeba było ciąć postoje.
Droga w zasadzie cały czas pod lekki wiatr, przez większość wycieczki w ogóle mi to nie przeszkadzało, nawet się cieszyłam, bo trochę chłodził. Tylko pod koniec trochęśmy się musieli popałować, ale jakoś to było.
Jechałam przez wiochy, bo nie ma to jak gminne drogi, więc przez Ossow, Poświętne, Jadów, Myszadła, Tończę, Kosów Lacki. Trasa piękna, pusta, prosta. Tylko dwa razy spotkałam rowerzystów, poza tym cisza, spokój, ptaszki ćwierkają, sosny pachną, łąki wyglądają, drzewa szumią, słońce grzeje, a w tym wszystkim śliwka pedałuje.
Co tu dużo gadać.

gdybym tylko mogła jeszcze zapach sosen do zdjęcia doczepić... © sliwka


W Poświętnem muszę zahaczyć sklep - uzupełnić wodę, bo piję jak smok i zjeść loda - bo mam taki kaprys kobiecy. W pierwszym sklepie aczkolwiek pani mnie wyprasza, bo "gdzie mi tu się z rowerem pcha". Trochę się dziwię, bo trudno mi sobie wyobrazić, że w tym wielkim i pustym sklepie rower może komuś przeszkadzać, ale przeszkadza. Pewnie głównie pani sklepowej, ale co ja się będę kłócić. Grzecznie dziękuję i idę wydać pieniądze do sklepu na przeciwko, gdzie nawiązuję pierwszy tego dnia kontakt z kimś obcym. A jest to, jak się okazuje po chwili Nina, pomocnica właścicielki. Nina ma może jakieś sześć lat i wybiera dla mnie świetnego loda, a potem rozkłada parasol przy stoliku. Prawie sama :)

parasol specjalnie dla mnie rozłożony © sliwka


Kawałek dalej w mniej więcej takich okolicznościach przyrody...
schrupałoby się, oj schrupało © sliwka

...nawiązuję kontakt z panem, który wskazuje mi drogę na skróty. "Po pięciu kilometrach - mówi - dojedzie pani do głównej, tam w prawo". Specjalnie patrzę na licznik. Się ani o jotę nie pomylił skubany :))

Majowo przystrojonych krzyży i kapliczek jest po drodze dostatek.

majowo przystrojone © sliwka


Jest też bocian co nie chce pozować

śpi?? © sliwka


Wodospad słońca, chmur poduchy, złoto pól...

takich był okoliczności dostatek © sliwka


Pusto, pusto, pusto... Samochód mija mnie bardzo rzadko, ale jeśli już to gna co sił, bo droga prosta, asfalt równy, słońce gorące... też bym gnała, ale mam pod wiatr. Wiedziałam, że tak będzie, sprawdzałam pogodę, ale nie mogłam sobie odmówić tej wycieczki. Miałam na nią ochotę co najmniej od czwartku :)

a dookoła tylko fauna i flora © sliwka


Hamuję z piskiem opon, żeby fotnąć ten napis. Podoba mi się poczucie humoru leśniczego.
godny rym © sliwka


A po chwili znów się zatrzymuję. Tym razem to niesamowita zieleń przykuwa mój wzrok.

tu mieszkają żaby © sliwka

Kawałek dalej bagno wychodzi z rowu i rozlewa się w las. Musi być niesamowicie o zmroku.

W Jadowie znów się zatrzymuję. Wcinam drożdżówkę z jabłkiem i zaglądam do parku. Na krótko, bo muszki nie dają mi spokoju, ale udaje mi się cyknąć fotę.

w parku w Jadowie © sliwka


tablica © sliwka


gdyby nie te muszki... © sliwka


i jeszcze kosciół w Jadowie © sliwka


Gdzieś po drodze staję się mimo woli obserwatorem ciekawego polowania

"taś taś taś żabeczko..." © sliwka


W Starej Wsi znów nawiązuję kontakt z panem, który sprawdza przepustki na bramie zabytkowego dworu. Robię to celowo - bo dziś wolę z kimś pogadać zamiast sprawdzać mapę :) Ale, jak to ja, nie do końca zapamiętuję wszystkie wskazówki i czasem muszę do niej zerkać...

miałam jechać dokądś na Wu... © sliwka


Ładna kapliczka... a może tylko pretekst, żeby na chwilę się zatrzymać? :)
kolejna przydrożna kapliczka © sliwka


Bezludzia ciągną się na prawo i lewo...
trochę niestandardowy ocean © sliwka


Nie wchodzę
tylko mijam © sliwka


A oto i cel mojej podróży! Wypasiony, nówka sztuka nie śmigany (albo tylko trochę) most w Małkini. W ubiegłym roku, podczas zupełnie innej wycieczki, kiedy jechałyśmy z Sigmą z Węgrowa do Małkini musiałyśmy odbić w Kosowie na Nur przez co natrzaskałyśmy trochę dodatkowych kilosów, których się w ogóle nie spodziewałyśmy i ledwo zdążyłyśmy na pociąg.
Most był zamknięty przez jakieś dwa lata, wielkie otwarcie nastąpiło dopiero w listopadzie 2010 r. Impreza była pewnie huczna.

most w Małkini © sliwka


Bug zawsze mnie rozwala...

Lubię to! © sliwka


Do Małkini przybywam jakieś 20 minut przed czasem. Na spokojnie kupuję wodę (jest tak gorąco, że na piwo nie mam ochoty...) i bilet. I jeszcze zdążam strzelić fotę

szybki lans na peronie drugim © sliwka


A to już z pociągu

Małkinia żegna © sliwka


I to by było na tyle.