Wpisy archiwalne w kategorii

praca

Dystans całkowity:4899.06 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:166:27
Średnia prędkość:20.27 km/h
Liczba aktywności:156
Średnio na aktywność:31.40 km i 1h 38m
Więcej statystyk

mżawka. lubię to

Piątek, 1 lipca 2011 · Komentarze(5)
Kategoria duch, praca
Doszłam niedawno do wniosku, że jak pada, to po prostu nie da się nie zmoknąć. Choćby skały skakały. Bez względu na to ile tysięcy odporności ma membrana kurtki, spodni czy czego tam jeszcze, czy na butach są ochraniacze, czy ich nie ma, czy rękawiczki wodoodporne i czapka pod kask. Po prostu nie da się nie zmoknąć jak pada. Wszystko i zawsze przemaka. Chyba, że jest to foliowa peleryna z Decathlonu. Ja nawet taką mam, ale ponieważ wyglądam w niej jakbym dupsko z porą śniadaniową pomyliła (bardzo podoba mi się to określenie i będę go teraz używać) to nie zakładam.
Zakładam za to, że w deszczu nie da się nie zmoknąć. Więc go polubiłam. Gorzej jak taką deszczem i błotem zroszoną maskę samochodu trzeba łokciem obetrzeć, albo inien, acz podobien pojazd kałużę rozbryzga - co mi się i jedno i drugie dziś zdarzyło. Najpierw pani ślepowron próbowała udowodnić, że to czego nie widać nie istnieje, a później no wiadomo - ruch uliczny podeszczowy.

A w ogóle to każą mi w pracy pracować i nie mam czasu :(

tak naprawdę najważniejsze jest podejście

Poniedziałek, 20 czerwca 2011 · Komentarze(2)
Kategoria duch, praca
No i wstaję ci ja rano, patrzę przez okno, a tam fatal error. A im dłużej patrzę tym bardziej fatalnie. Biometeo przyatakowało dziś wszystkim co miało i deszczem i wiatrem i... no po prostu listopadem.
Na listopad natomiast najlepsze są szkła pomarańczowe. Szkła w końcu to podstawa, a już zwłaszcza, zwłaszcza, zwłaszcza w taki dzień jak dziś. Bo nawet jak leje konsekwentnie i rzęsiście, to w takich pomarańczowych cały czas wydaje się, że już już się przejaśnia. Szkła to podstawa powiadam ja. Deszcz od razu wydaje się mniejszy a wiatr cieplejszy i aż się człowiek zaczyna cieszyć, że się nie kurzy. Bo szkła to po prostu podstawa.
Są plusy, nawet w taką pogodę są plusy. Na przykład rano rozpadało się dopiero jak zakotwiczyłam się u brzegu biurka, a po południu chociaż zlało mnie bez przebaczenia to wiało w plecy - trzeba to docenić, bo mogło wiać w nos. A i jeszcze DDRy były prawie puste. I kupiłam łososia. I chociaż to ostatnie nie ma nic do rzeczy, to też cieszy.
A zresztą bywało przecież gorzej, chociażby w takim styczniu przy minus dwudziestu. Pamiętamy, więc teraz taki deszcz to se może skoczyć na bungee i tyle.

jak ten żółw

Piątek, 17 czerwca 2011 · Komentarze(3)
Kategoria duch, praca
Albo jak ten ślimak dziś jechałam, nie dość, że wolno, to jeszcze z wielkim worem na plecach. Nie udało mi się zebrać do małego plecaka, ale od razu dementuję - to wcale nie dlatego, że jestem kobietą!!! Tylko dlatego, że śpiwór, że rzeczy do pracy, że rzeczy na rajd i że te kilka innych, drobnych i oczywiście niezbędnych drobiazgów zajmuje strasznie dużo miejsca. Za każdym razem mnie to dziwi - niby trzy rzeczy na krzyż, a pół plecaka zajęte. Muszę chyba zmienić plecak :)
Zaraz po robocie wskakuję do pociągu i jedziemy do Spały. Nie liczę na wynik, zamierzam się po prostu w tym lesie nie zgubić :)

Jeśli myślisz, że gorzej być nie może to jesteś w błędzie

Wtorek, 14 czerwca 2011 · Komentarze(4)
Kategoria duch, praca
Zawsze może być gorzej.
Na pewno było o tym w moim horoskopie, na pewno, tylko ja głupia nie czytam gazet i nie wyczaiłam zmiany aury. Ale były też różne małe znaki – na przykład zaczęły mi wypadać małe przedmioty z rąk, ostre przedmioty, szklane przedmioty... makaron. Pojawiły się siniaki od jakiś chaotycznych zderzeń ze ścianami i szafkami, powstały też rany cięte i kłute od bliskiego, a właściwie zbyt bliskiego kontaktu z ostrymi krawędziami. W sobotę zepsuł się pies i stan ten się pogłębia, ale może dziś uda się dziś wreszcie dostać diagnozę, a dziś popsuł się Duch. Mea culpa oczywiście, bo radośnie najechałam sobie na dwucentymetrową śrubę. Nie wiem jak mogłam jej nie zauważyć, bo jak wydłubywałam ją później z opony to wydawało się że jest olbrzymia i że szczęście miałam, że obręczy nie przebiła, ale nie zauważyłam. A zanim się zatrzymałam było już po herbacie. Opona dziurawa, dętka dziurawa, powietrze dziurawe. A ja bez zapasu. Się tak dziś wybrałam jak ostatnie cielę z encefalopatią gąbczastą na truskawki. Naładowałam do plecaka rzeczy różnych, różnistych, swoich, cudzych, miękkich, twardych, jadalnych i niejadalnych, ale dętki nie wzięłam. A właściwie to ją wręcz wyjęłam. No po co mi ona w drodze do pracy, co nie?! Co może mi się stać w drodze do pracy, w mieście, na równym asfalcie, no co?! No właśnie. Ten tok rozumowania, o ile w ogóle można użyć tego słowa, jasno pokazuje, proszę szanownej wycieczki, że myślenie nie jest dziś moją mocną stroną. I gdyby nie Sigma to musiałabym podwinąć ogon pod siebie i sromotnie jechać tramwajem (ale to by był wstyd!!), ale na szczęście dętka eksplodowała tuż pod jej oknami, więc zadzwoniłam – wiedziałam, że ją obudzę, bo było przed siódmą, ale i tak zadzwoniłam – po ratunek. I ten ratunek nadszedł (nadejszł??) i to tak że Bear Grylls ze swoimi gąsienicami może się schować. Więc chyba powinnam jej kupić jakieś kwiaty, czy coś :) Tym bardziej, że musiałam wziąć dętkę z jej roweru, bo ta zapasowa ma wentyl samochodowy, a do Ducha pasuje tylko presta. Więc nie dość, że ją obudziłam, że wpakowałam się do niej z rowerem jeszcze przed śniadaniem, nasyfiłam w całym mieszkaniu, to jeszcze wyjęłam jej koło i zabrałam dętkę. Fajna ze mnie koleżanka, co nie? Nic tylko się ze mną przyjaźnić.

Albo zamiast kwiatów kupię jej dętkę.
Albo dwie.

Właściwie, teraz sobie tak myślę, że mogłam sobie oszczędzić roboty i wziąć po prostu jej koła.

Nic tylko się ze mną przyjaźnić, prawda?
Prawda :)