Wpisy archiwalne w kategorii

praca

Dystans całkowity:4899.06 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:166:27
Średnia prędkość:20.27 km/h
Liczba aktywności:156
Średnio na aktywność:31.40 km i 1h 38m
Więcej statystyk

chyba jednak nie lubię poniedziałków

Poniedziałek, 13 czerwca 2011 · Komentarze(4)
Kategoria duch, praca
Postanowiłam, nie do końca zresztą z własnej woli, sprawdzić jak wyglądają ścieżki rowerowe w Warszawie w poniedziałek przed godziną siódmą. Otóż wynik badania jest zdumiewający - są więcej puste niż o ósmej!!
Także tak... wstałam o piątej, wyjszłam z psem, który nie chce wychodzić (a w związku z tym, że nie chce wychodzić, to niedługo liczba weterynarzy, u których bywam przewyższy liczbę sklepów rowerowych) i pojechałam na drugą stronę miasta celem wizyty w urzędzie. Mało tego. W urzędzie skarbowym. Mieszącym się w dodatku skandalicznie daleko od mojego łóżka (nie trzeba chyba dodawać, że jest to wyjątkowo ciepłe i wygodne łóżko, jesteśmy przyjaciółmi na dobre i złe i co tu dużo gadać sypiamy ze sobą. W ogóle to bez sensu z niego wychodzić. Chyba, że na rower. Rower to co innego. Ale urząd skarbowy? No kaman... kto by wychodził z łóżka, żeby pójść do urzędu?!) Do rzeczy... Tamże, znaczy w tymże urzędzie, porozmawiałam sobie z przemiłym panem, który uświadomił mi, że jeszcze się zobaczymy, bo absolutnie, ale to w żadnym wypadku nie jest to moja ostatnia tam (tamże?) wizyta. Pan był naprawdę miły... i tyle, bo tu kończą się dobre rzeczy, które mogę powiedzieć o dzisiejszym poranku.
Poza tym nie wyjeździłam się w weekend. I w związku z tym nie wiem, czy nie powinnam znaleźć kogoś niewinnego i go opieprzyć najlepiej za coś czego nie zrobił. Taka doraźna pomoc :)
Także tego. Idę szukać.

praca

Środa, 8 czerwca 2011 · Komentarze(0)
Kategoria duch, praca
trochę mnie to zajmuje...

ostatnia rąbanka...

Piątek, 3 czerwca 2011 · Komentarze(2)
Kategoria duch, praca
... i już za chwileczkę, już za momencik będę znów mogła się przebrać z kobiety w cyklistkę. I będę mogła bez ograniczeń mazać się łańcuchem, pocić na siodełku i uśmiechać z muchami w zębach. Przez całe dwa dni! Wypas, prawda :))

po burzy

Czwartek, 2 czerwca 2011 · Komentarze(5)
Kategoria duch, praca
Dziś trochę z aparatem.

Trawy smyrają tu po łydkach.
tu na razie jest ściernisko... z niepokojem myślę o przyszłości © sliwka


A z tą kładką jest jak z lustrem, po drugiej stronie jest zupełnie inny świat. Na Bródnie chociażby zawsze jest cieplej.
kładka przyjazna rowerzystom © sliwka



samochody zazdrośnie zerkają na pusty pas © sliwka


Wyszłam wcześniej z roboty i poczułam się jak licealistka na wagarach... A na Modlińskiej zamtuz taki, że tylko dziada z babą brakuje. Chociaż kto wie, może gdzieś tam się kręcą. Ja bądź co bądź zwiewałam jak najprędzej.

industrialne widoki z Modlińskiej © sliwka


Zwolniłam dopiero za Płudami. Stacja w remoncie, więc spokojnie można się przemknąć ul. Klasyków. Cisza, spokój, droga na Białołękę.... I, jako, że jestem starą sentymentalną śliwką, to powiem, że kurczę blaszka lubię tę Białołękę. Takie wyznanie.

A tu właśnie mieszka Gargamel i siedmiu brzydkich krasnoludków. I dlatego drogie dzieci, nie wolno przechodzić na czerwonym świetle.
areszt śledczy na Białołęce... wolność kocham i rozumiem... © sliwka


Przed aresztem nie ma się co zatrzymywać, jeszcze mnie zgarną, więc zmykam, zmykam...
a pogoda rozśpiewana, a na chmurze bal do rana... © sliwka


sky is the limit © sliwka


A tu niestety nie mieszkam
czyżby ktoś mnie lubił? :) © sliwka

uff jak mi puff

Środa, 1 czerwca 2011 · Komentarze(5)
Kategoria duch, praca
Rano jeszcze było znośnie, zresztą perspektywa klimatyzowanego biura wygląda czasem dość optymistycznie. Po południu za to, to jakbym do pieca weszła, a wiatr tylko mełł to powietrze i mełł (a może nawet mielił?), zamiast chłodzić. A ja przecież wracając musiałam jeszcze zahaczyć o truskawki, choć było mi to tym razem nie po drodze. Ale wieczorami z rowerzystki zmieniam się w wielkiego nienażartego truskawkożercę, więc nie ma przebacz.

ah te ręczniaki owocowo-warzywne!

Wtorek, 31 maja 2011 · Komentarze(9)
Kategoria duch, praca
Po drodze mam chwilowo dwóch sprzedawców - chwilowo, bo to się zmienia w zależności od pory roku - stoiska są niestety przejściowe, a szkoda. Jedno tuż pod pracą, drugie jakieś dwa km przed domem. Na pierwszym pan mnie już zna i jak tylko podjeżdżam pyta, które jabłka i czy banany też. Fajny gość, lubię go :)
U drugiego, tego pod domem, kupuję truskawki coby się nimi wieczorem bezwstydnie obżerać. Gość wygląda na alkoholika po przejściach, ale truskawki ma takie jak lubię - dobre i tanie :) I mam nadzieję, że jak minie pora truskawkopotwora, to będzie miał i inne owoce.
Uwielbiam te ręczniaki, są prawie jak punkt prowiantowy na maratonie :))

[edit]
Było tak gorąco, że w poszukiwaniu chłodu pojechałam trochę nad wodę. Ale tam też gorąco...

Bez pośpiechu

Poniedziałek, 30 maja 2011 · Komentarze(5)
Kategoria duch, praca
Dziś lajtowo, w końcu trzeba kiedyś odpocząć. Wczoraj co prawda nie kręciłam, ale był to dzień z premedytacją odpuszczony, bo czas najwyższy wrócić do biegania. Powrót ma być powolny, żeby kontuzja nie wróciła, więc na razie trucht przerywany marszem, dobra rozgrzewka, dużo rozciągania i krótkie dystanse. Ale mimo to kiedy wreszcie włożyłam moje zakurzone trampki i skoczyłam na godzinkę do lasu to normalnie miazga i orbitowanie kompletnie bez cukru.
Komary aczkolwiek mogą szybko sprowadzić na ziemię. Bardzo szybko.

O tym jak Barack Obama powalił Halinę

Piątek, 27 maja 2011 · Komentarze(1)
Kategoria duch, praca
"Halina, Halina!" - słyszę jak prawie krzyczy jegomość z trudem poruszający się po ścieżce rowerowej. Prawie, bo nie do końca krzyczał. Właściwie jest to lekkie nadużycie tego słowa, właściwie trafniej by było rzec, że był to natarczywy szept, lekko zachrypnięty i z niejakim trudem wyszeptany. Ale jegomość nie tylko mówił z trudem, ale również z trudem poruszał się po ścieżce, bynajmniej nie rowerem, choć ścieżka jako rzekłam rowerowa była i miejmy nadzieję, że nadal jest. Halsował jakby ów cyklon Wiktor, ogłoszony w mediach, a przez to prawdziwy, wiał mu prosto w twarz. Ja wiatru nie czułam, a przynajmniej nie cyklonu, ale to pewnie za sprawą koszulki z windstoperem, bo przecież pan ewidentnie zawiany był. Wiać więc musiało.
I w takim to momencie ujrzałam owego przyjaciela Haliny. Ha! musiał nim być, w sensie, że przyjacielem, bo Halina nie protestowała, choć z drugiej strony Halina leżała powalona i być może, że powalana również, w trawie. Bo ujrzawszy jego, ujrzałam i ją, za jego sprawą oczywiście, bo przecież inaczej nie hamowałabym, nie rozglądałabym się, nie sprawdzałabym cóżże to leży pod pniem na mokrej murawie. A leżała tam, wiemy to już, Halina. I leżała jak skarb jakiś, o który jegomość zadbać szedł nie bacząc na dwukołowe niebezpieczeństwo. A ujrzawszy ją, najpierw jego oczywiście, później ją, ale właśnie wtedy zrozumiałam, że powalił ją Barack Obama. Wczoraj przecież Haliny nie było. Ani przedwczoraj. Ani przedprzedwczoraj. Ani dzień wcześniej. Ani w ogóle. Przecież jeżdżę tamtędy codziennie, widziałabym gdyby była. I tak właśnie Barack powalił Halinę. A helikoptery krążą i krażą, nawet nad Białołęką krążą, mają chronić Baracka przed dziczą zza Wisły, a kto dzicz ochroni?