...znalazł Borek beczkę... Tak tak. Właśnie tego. Pamiętam ten wierszyk jeszcze z podstawówki, a to było tak dawno, taaak dawno, że nawet Googla jeszcze wtedy nie było. Nie wiem jak myśmy wtedy żyli, doprawdy, nie mam pojęcia. Ale może właśnie dlatego, że nie było Googla ani Youtuba, to ktoś nabazgrał go gdzieś na ścianie w łazience, mój dziecięcy umysł wchłonął i teraz przy pięknej pogodzie oddaje. Czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci, oj trąci :)) Wierszyk ma oczywiście jeszcze ciąg dalszy, równie ciekawy, ale może innym razem :)
Po pracy byłam się wybrała z Sigmą na nocne rowerowanie. I oto kilka wniosków wynikających z samoobserwacji, chociaż swoją drogą Hameryki tymi wnioskami nie odkrywam. Ale po pierwsze - nie lubię muszek po drugie - nie lubię tłoku na ścieżkach rowerowych po trzecie - nieoświetleni rowerzyści działają mi na nerwy po czwarte - pisanie o tym na bikestatsach nie ma większego sensu, bo ani nieoświetleni ani muszki, ani nawet ścieżki z pewnością tu nie zaglądają, więc się nie zmienią.
Ale dla równowagi: a) lubię jeździć rowerem :) b) z Sigmą to nawet jeszcze bardziej lubię :) c) nawet jeśli jestem zmęczona d) nawet jeśli jest ciemno, zimno i do domu daleko It makes me happy :)
I z tego tu miejsca pozdrawiam cyklistę na Krosie Hexagonie (o ile dobrze pamiętam), któremu rano na kole przysiadłam. Wyrzutów sumienia aczkolwiek nie mam, bo wcześniej onże przysiadł na moim :)
Dostał brand new siodełko. A może wręcz ja dostałam. Jednak się namyśliłam. I drogą kupna zanabyłam dziurawe siodło. I brand new klocki hamulcowe. Które jak się okazawszy trochę później trą o tarcze niczym pan-ocieracz o ludzi w autobusie, tyle że bez przyjemności.
No i co się okazało? Po wycieczce urlopowej i weekendowym maratonie skończyły mi się hamulce. Zajszłam więc wczoraj do mojego zaprzyjaźnionego sklepu rowerowego i niestety - nie ma. Trzeba zamówić. I teraz przez dwa dni mogę sobie swobodnie nucić "ludzie zejdźcie z drogi, bo śliwkonosz jedzie..." :)) Czy jakoś tak :)
Wieczorem natomiast wrąbałam resztki łososia zapieczonego dla odmiany z cytrynką. I... JAKIE TO JEST ZAJEBIŚCIE DOOOOOBRE!!!!!!!!! To jest takie dobre, że normalnie łańcuch spada, koła się prostują, a przerzutki robią wielką meksykańską falę. Serio. Wcale nie przesadzam :)
Milion nieszczęść dziś od rana, a zaczęło się od rozlania zupy dla psa. Tak mi dziś fatalnie szło, że zanim wyjechałam z domu skończył mi się zasób nieprzyzwoitego słownictwa, więc na kierowcę-debila został mi już tylko palec. Ale jak to mówią - jeden palec, milion słów.
... i chocolate cookiesem. Powinnam chyba zrobić karne rundki. I to pod górkę. Na nachyleniu co najmniej 12%. Co najmniej. Ale przynajmniej nikt mi nie powie, że nie dbam o motywację do kręcenie. Bo proszę jak dbam i pielęgnuję :)
Chyba jednak się trochę zmęczyłam tym weekendem. Bo już od rana pojawiły się jakieś problemy z ogarnięciem najprostszych rzeczy. I obiecałam sobie, że lajtowo do tej pracy pojadę, że lajtowo wrócę. Że se odpocznę. Jasne.