A nad Bugiem pada deszcz

Sobota, 23 kwietnia 2011 · Komentarze(6)
I niestety pokrzyżował mi nieco plany on deszcz, ale i tak trasa wyszła mi w miarę przyzwoita. Chciałam nad Bug, bo mam do niego słabość, ale koniec końców zamiast focić tę piękną rzekę posiedziałam sobie trochę w krzakach czekając aż lekki wiosenny deszczyk pójdzie sobie padać na inne truskawki. Później się okazało, że padało tylko nad Bugiem, bo jak odjechałam ze dwa kilosy w stronę Radzymina to szosa sucha jak pustynia Gobi, ale to nic. Będę miała cel, żeby tam znowu pojechać.

Wystartowałam jak zwykle z zielonego szlaku i oczywiście na dzień dobry powitała mnie znajoma kałuża.

Kałuża nie zmieniła się ani na jotę © sliwka


Ale nawet to co złe ma dobre strony

podmokłe lasy mają jednak swoje zalety © sliwka


Szlaki były dziś dla mnie wyjątkowo łaskawe, nie zgubiłam się ani razu, co naprawdę jest godne odnotowania. Oznakowanie popsuło się nieco w Radzyminie, ale w lesie było perfekt! Gmina dba :)

na rozstajach © sliwka


A las pachniał dziś sosnami tak intensywnie, że aż się w głowie kręciło. Zdawało mi się, że to w okolicznościach właśnie sosnami pachnącymi przeżyłam wszystkie najpiękniejsze chwile swego życia, ale to nie prawda, to tylko takie łgarstwo oczadziałego umysłu.

Czasem jakieś złe kusiło, żeby już na rower nie wsiadać. Trawa tak soczysta jakby ją malowali specjalnie na święta. Albo na moją wycieczkę :))

nad rzeczką, opodal krzaczka... © sliwka


Jak widać szlak nie jest zbyt uczęszczany. I oby tak pozostało.

szlak zielony © sliwka


W lasach jeszcze dużo błota. Raz się nóżką prawą podeprzeć musiałam, a raz lewą, bo mi koło uwięzło. No cóż... motylem byłam, ale... się ubłociłam.

efekt motyla © sliwka


Kwiaty, które tak odświętnie, wielkanocnie pachniały mi przez całą drogę (zwracam uwagę na mistrza drugiego planu :))

pachnidło © sliwka


I jeszcze raz, dla podkreślenia wagi zapachu

pachnidło 2 © sliwka


Pierwszy deszcz złapał mnie na rozstajach. Schowałam się w lesie.

dylemat? © sliwka


Czekając, aż chmura przejdzie sfociłam m.in. moje nowe gripy. Nówka sztuka nieśmigane.

nowe gripy © sliwka


Gdy ruszyłam spotkałam naprawdę sielskie klimaty.

wsi spokojna © sliwka


Drugi deszcz złapał mnie w polu, dokręciłam więc szybko do skraju lasu i wskoczyłam pod sosnę. Sosna zaś wiedziała, że jestem jej pokrewną duszą i dała mi schronienie. Odkryłam też nowe zastosowanie dla mapy laminowanej - siedząc na niej gratulowałam sobie, że zdecydowałam się na nią, a nie na jakieś papierowe byle co. A taki widok miałam.

dzieci się nudzą gdy pada deszcz © sliwka


Dojeżdżając do Radzymina trochu już mi się nie chciało focić. Niby wyschłam ale cały czas miałam pod wiatr, ale jednak kilka przystanków zrobiłam. Między innymi po to.

kapliczka przed Radzyminem © sliwka


I po to (już na finiszu).
ul. Spacerowa 10 © sliwka


Życzę wszystkim spokojnych Świąt i wszystkiego rowerowego :)

nóżka podaje!

Piątek, 22 kwietnia 2011 · Komentarze(4)
Kategoria duch, praca
A wczoraj naszła mnie refleksja jeszcze jedna, że chyba tylko my - cykliści lubimy sobie drogę do domu/ pracy wydłużać.
Zboczeńcy, zboczeńcy, zboczeńcy!! :)

no i jak z tą równowagą jest

Czwartek, 21 kwietnia 2011 · Komentarze(6)
Kategoria duch, praca
Usłyszałam ostatnio "bo Ty za dużo jeździsz (ja??? dużo??? heloł!!). Powinnaś zachować jakąś równowagę!"
I to mi dało do myślenia. Bo osiem godzin pracuję, osiem godzin śpię (w przybliżeniu rzecz jasna), a jeżdżę tylko półtorej, no maks dwie. Więc ja się zgadzam. I też się pytam - gdzie ta równowaga??!!

[edit]
wieczorna rundka dodatkowa dokręcona! :)

no jakby mnie kto obuchem przez łeb zdzielił!

Środa, 20 kwietnia 2011 · Komentarze(3)
Kategoria duch, praca
Tak się czuję dnia następnego po koncercie Rogera. Pomroczność, która atakuje mnie od rana jest tak dojmująca, że najchętniej wlazłabym pod biurko, gdzie na spokojnie mogłabym przekimać ten dzień w pozycji embrionalnej. Nawet karimatę mam, więc waruny wcale takie najgorsze by nie były.
No ale przynajmniej mam ładne wspomnienia pokoncertowe, bo szoł było, że hoho. Albo nawet, że hoł hoł. No takie szoł, że chochoł.
Performancu było takie, że normalnie są powody do mruczenia, oj są. Aczkolwiek (wiadomo - zawsze jest, zawsze!), aczkolwiek jest kilka punktów, które bym zmieniła.
Po najpierwsiejsze - czemuś się ty dziadu Watersu z Gilmouru pokłócił, no czemu?!! Bez Gilmoura, to jak bez ręki kurczę blaszka.
Po drugie - temu, co odpowiadał za akustykę urwałabym uszy przy samym zadku, bo chwilami dźwięki nakładały się na siebie i to wcale nie w ten piękny psychodeliczny sposób, ale tworzyły raczej kakofonię ocierającą się wręcz o trudny do zniesienia jazgot. No na taaaakim koncercie?! Wstyd panowie.
Po czecie - performance mnie momentami przytłaczał. Wszystko to było piękne, ładne, cudowne i doskonałe... ale ile miodu może taki jeden człowiek zjeść na raz? No zwyczajnie - czasem mniej, znaczy więcej.
I jeszcze ten patos...
No ale to wszystko nie zmienia faktu, że było wypaśnie.
A że Gilmoura zaliczyłam kilka lat temu w Stoczni - no to jakby jeden quest życiowy mam do przodu :)

A konkluzja ostateczna jest taka - dżizas! Jakie ten Roger ma wielkie stopy!!!

Czy zna ktoś gruziński??

Wtorek, 19 kwietnia 2011 · Komentarze(7)
Kategoria duch
I chciałby przez najbliższe cztery miesiące mnie w tymże gruzińskim wyszkolić, tak żebym umiała spytać gdzie jestem, jak dojechać do celu i powiedzieć kilka podstawowych rzeczy - jak się nazywam, że jestem niewinna, poproszę adwokata, ratunku... Jest ktoś taki?
Bo wygląda na to, że od kilku dni dysponuję biletem do Gruzji. Niestety nie dysponuję niczym innym.
A było tak - zadzwonił do mnie kumpel, a może to ja zadzwoniłam...? Nie wiem kurna blaszka i nawet gdyby poświecił mi ktoś lampą w twarz to nadal bym nie wiedziała -ale pragnę podkreślić to nie jest efekt galopującej starości i Alzheimera, nie. To jest efekt tego co robią z ludzi szybkie decyzje. Bo tak sobie gadamy, słowotok leci lotem jednostajnym nieprzyspieszonym, a ten nagle wypala, żebym z nim i jego towarzyszką życia do Gruzji leciała. Do Gruzji?! Eee, nie stary, nie, ja już mam plany na wakacje, a po wakacjach w grudniu jadę do ciepłych krajów - mówię i gadamy dalej, ale mi już w głowie coś przeskoczyło i Gruzja pomału jedną półkule anektuje. - Ale Wy to tam jedziecie na rowery, czy tak normalnie? Bo wiesz, jak nie na rowery, to ja w grudniu... - mówię znowu i NIBY gadamy dalej, ale jedna ręka zaczyna mi jakby drżeć. Gruzja opanowała nerw od ręki prawej. A potem od ręki lewej. A potem i noga tak nerwowo chodzić zaczęła i już nie mogłam się wcale wysłowić do słuchawki, bo Gruzja wszystko zabrała, wysztywniła mi kręgosłup, wyprostowała włosy, oczy przewróciła białkami do góry i przemówiła przeze mnie jak ten Duch-Kogoś-Bardzo-Złego w te straszne, wiekopomne słowa: "No dobra, kup mi ten bilet".
I on kupił.
A duch się ulotnił. Zdrajca! Zdrajca co żółte ma... noo... oczy. Powiedzmy, że oczy.
No więc nie mam pojęcia jak to będzie.
Nie mam żadnego planu.
Moja znajomość gruzińskiego jest mniejsza od zera i tak właściwie to nie wiem nic.
Mam tylko bilet i szczere chęci by zrobić Gruzję rowerem.
Aczkolwiek - cholerne aczkolwiek zawsze się wepchnie do wszystkiego do czego tylko może - aczkolwiek moim znajomym do rowerowego planu nie spieszno - zupełnie nie wiem dlaczego. Czyżby góry?? To tylko dwutysięczniki przecież :) Czyżby pogoda? Że niby zimno i deszcz? No ale to wystarczy się do tego zimna uśmiechnąć - ja uśmiecham się do szóstek aż.
No i mam jeszcze letkiego cykora, bo rowerem bardzo chcę, ale tak samojeden? Sigma, która jak najbardziej do kaukaskiego wyrypu jest pierwsza, niestety z przyczyn obiektywnych partycypować nie może, ale podobno już zaczęła obgryzać paznokcie z żalu. A szkoda, bo zawsze miała takie zadbane dłonie :)

No i z takim dylematem poszłam się przerowerować korzystając z dzisiejszego Rogerowo Watersowego urlopu. Miałam nadzieję, że coś wymyślę, ale było tak cudownie, że dość szybko o wszystkim zapomniałam. I dalej jestem w kropce. Obczaiłam za to ścieżkę, o której pisał Krzysiek. Jest bajeczna. I okazuje się, że nie kończy się przy porcie praskim, tam jest tylko taka dziwna szykana. Ścieżka natomiast ciągnie się dalej aż za most Gdański, a w okolicy Zoo jest dodatkowa atrakcja w postaci mini parku linowego. Za Gdańskim widać, że jeszcze nie wszystkie prace są skończone, ale ewidentnie coś tu jeszcze będzie. Niestety z braku czasu dalszej części nie zbadałam, ale zbadam przy pierwszej wolnej okazji. Ścieżka jest zarąbista!
A teraz wio do Łodzi!

szabadabada!

Poniedziałek, 18 kwietnia 2011 · Komentarze(4)
Kategoria duch, praca
Miałam taki plan przebiegły, że wstanę sobie dziś trochę wcześniej i bonusową rundkę zrobię przed pracą, toteż wczoraj dzielnie nastawiłam budzik na 5,30. Rano jednak okazało się, że ten plan jest równie dobry, jak ten sobotni dotyczący powrotu z Otwocka do Wawki, bo kiedy budzik zadzwonił ja w sposób zupełnie niepoczytalny, bezwolny i wręcz automatyczny zrobiłam dokładnie to co każdy biały i rozsądny człowiek zrobiłby na moim miejscu. Wyłączyłam i przestawiłam na godzinę bardziej cywilizowaną. Czego zresztą później, kiedy już na dobre wyrwałam się z objęć Hypnosa, oczywiście żałowałam.
Ależ ze mnie chory zboczeniec...

PS. Mam jeden wolny bilet do odsprzedania na Rogera Watersa na jutro. Ktoś chętny??

jakoś tak ni w pięść ni w oko

Niedziela, 17 kwietnia 2011 · Komentarze(6)
Jakoś dziś trudno mi się czerpało przyjemność z rowerowania. Niby nóżka dobrze podaje, ale cały czas coś. Najpierw z tymi blokami upiornymi... Wydawało się, że dobrze je sobie ustawiłam w moich nowych bucindach, ale po wczorajszej wycieczce kolano trzeszczy, więc do regulacji. No się chyba ze trzy razy musiałam zatrzymywać, żeby je wyregulować, więc nic dziwnego, że gul już niewielki zaczął latać. Potem ten most Północny, gdzie wykorzystałam cały znany mi zasób nieprzyzwoitego słownictwa. A później Kampinos, gdzie słownictwa mi zabrakło. No nie wiem. Albo ja jestem jakaś niedorobiona, albo ten las nie jest ze mną kompatybilny. Nie pasi mi takie oznaczenie szlaków. Zresztą nie Kampinos jeden taki bylejaki, bo wczoraj też jakby różowo nie było, ale dziś mi się jakoś przelało. Dobrze, że rowerzystów tam wielu, to se ich śladami kierowałam w miejscach większych wątpliwości. Las zniechęciłby mnie na dobre, gdybym nie przylukała fajnej polanki turystycznej - idealne miejsce na ognisko. Więc może tam jeszcze wrócę przy lepszym nieco nastroju.

Czeba jeszcze dodać, że kierowcy i handlarze też dołożyli swoje czy grosze do mojego gula.
Tak było przy każdym wejściu na cmentarz i przy Zoo również. Niby DDR wolny, ale reszta równo zastawiona, a przecież gdzieś ci ludzie muszą się podziać, nie? Trąbić nie wypada, a zabić się i ich można.

przy cm. Bródnowskim przy weekendzie ścieżka zawsze tak wygląda © sliwka


Przy moście natomiast ogólny rozpidż.

a w rejonie budowy mostu Północnego tak się przeprowadza rowerki © sliwka


I odrobina higieny na koniec :)

mało subtelna reklama myjni rowerowej :) © sliwka

wycieczka zorganizowana...

Sobota, 16 kwietnia 2011 · Komentarze(10)
Kategoria duch, grupen biken
... między innymi przeze mnie. Tak to już jest, że w porze ciepłej raz w miesiącu wypada mi być organizatorem wycieczek dla cywilów :) No a przynajmniej takie jest założenie i hasło sztandarowe, którego dzielnie będę się trzymać. W praktyce jest tak, że przychodzą głównie moi znajomi :))) Nie wiem... może inni się boją, że im jakiś hardcore zgotuję, czy coś... a przecież ja taka nie jestem, ja rozumiem i jeszcze pamiętam jak to jest NIE jeździć na rowerze, NIE mieć cyklozy, za to mieć jakieś niewyobrażalne wyobrażenie o dystansie 20 kilometrów. Więc gdyby ktoś taki się pojawił to trasa na pewno nie wyglądałaby tak jak wyglądała, no i nie wylądowalibyśmy w Halinowie. Plan albowiem był taki, że jedziemy do Otwocka i tyle, wracamy do Wawki i wszystko. No ale czas pokazał, że nie do końca był on dobry, ten plan :)

Na początku zapowiedź tego jak będzie i co najczęściej będziemy spotykać na swojej drodze.
niektórzy mieli ciekawe podejście do tematu © sliwka


Wodę, w różnej postaci - kałuż, fos, czy bagien zalewających ścieżki spotykaliśmy później jeszcze całkiem sporo. Czasem trzeba było się nieźle nagimnastykować, żeby przebrnąć suchą stopą. A czasem było to niemożliwe :)

i po co to się myć przed wycieczką? :) © sliwka


Ale oczywiście wszystko to się opłacało :)

samotne drzewo © sliwka


Jedyne rozczarowanie nastąpiło w Otwocku. Zamknęli naszą knajpę!!!

W naszym ulubionym lokalu powitała nas kartka "do wynajęcia" © sliwka


Ale inna była czynna i przy posiłku regeneracyjnym stwierdziliśmy, że początkowy plan, by pojechać do Otwocka i jak człowiek po prostu z niego wrócić nie jest z nami kompatybilny. No i pojechaliśmy do Halinowa.

most po drodze do Wiązownej © sliwka


Widzieliśmy rzeczy, o którym w Otwocku się nie śniło :)

las namorzynowy, czy tylko bagno? © sliwka


A choć na zdjęciu poniżej jest ładna ścieżka, to nieraz i nie dwa przyszło nam się przedzierać przez chaszcze, a na końcu przez fosę. Żeby oczywiście nie było - fosa była pełna wody.

droga jakby zupełnie przez nikogo nie uczęszczana © sliwka


Na pociąg przybyliśmy całe dziesięć minut za wcześnie. A w pociągu grzecznie władowaliśmy się do przedziału dla rowerów tylko po to, by stwierdzić, że rowerów nie da się ustawić w stojakach, bo jakaś pańcia akurat tam sobie siedzi i ani myśli się przesiąść. Staliśmy więc jak debile, a rumaki tarasowały przejście. Bardzo ubrudzone dodajmy rumaki, co tym bardziej pogłębiało mój przynajmniej dyskomfort. No nie lubię tak. Ludzie mają prawo do przejścia, ale kurna na sufit se nie podskoczę.

W domu natomiast czekał na mnie dobrze wychłodzony Ciechan. Zasłużyłam przecież.

sssssamba de janeiro!!!

Piątek, 15 kwietnia 2011 · Komentarze(0)
Kategoria duch, praca
Tak oto od samego rana porąbało mnie uroczo. Z okazji nadchodzącego weekendu najprawdopodobniej i cudnego słoneczka zapierdalającego sobie radośnie po nieboskłonie. Hura!

A osobom bliskim mi rocznikowo dedykuję ten specjalny utwór przeniesiony tu prosto z mej szalonej choć nieco zamierzchłej młodości :) Straszne dziadostwo, ale co ja poradzę, że robi mi się odrobinę nostalgicznie i nawet ciepło na sercu :)




[edit]
Pogoda taka piękna, że nie mogłam się powstrzymać przed dokręceniem jeszcze paru kaemów przed powrotem do domu.

dzisiejszą notkę sponsoruje zimna łydka

Czwartek, 14 kwietnia 2011 · Komentarze(5)
Kategoria duch, praca
Nie mam zielonego pojęcia czemu dziś mi tak zimno, ale normalnie zmarzłam rano, aże mi szczęka dolna szczękała o szczękę górną wydając przy tym dźwięk dźwięcząco-dzwoniący, tak przeraźliwy, że przechodniom przypadkowym włos się jeżył i skóra gęsiała. I absolutnie wcale nie przesadzam.
Do tytułowego sponsora dołączę jednak wisienkę w postaci utworu muzycznego celem ocieplenia klimatu. Bardzo ładny cover.