Wpisy archiwalne w miesiącu

Marzec, 2011

Dystans całkowity:906.17 km (w terenie 80.00 km; 8.83%)
Czas w ruchu:25:11
Średnia prędkość:18.27 km/h
Liczba aktywności:25
Średnio na aktywność:36.25 km i 2h 47m
Więcej statystyk

wiosna rymuje się z radosna :)

Wtorek, 22 marca 2011 · Komentarze(2)
Kategoria koza
No i z czym jeszcze, z czym?? :)
Jakieś fajne pomysły? Może jakiś konkurs rozpiszemy? Do wygrania medal ze szprychy i odznaka rąbniętego cyklotyka hehe :))

[edit popołudniowy]
wygląda na to, że nie wszystkim tak więcej palmowo :)

oficjalnie wiosna

Poniedziałek, 21 marca 2011 · Komentarze(6)
Kategoria koza, praca
Ależ mnie się tu wszyscy stęskniliście!! Aż mi serce roście :)
Weekend musiałam jeszcze odpuścić, przez dwa dni biłam się z myślami czy startować w Mrozach, czy nie, ale tak naprawdę podstępny smark, który ciągnął się za mną przez cały czas i właściwie ciągnie dalej zdecydował za mnie. Zła byłam jak sto diabłów pokropionych wodą święconą. Ale trudno. Po tychże dwóch dniach pogodziłam się z myślą, że niestety, tym razem nie na da i pojechałam tylko w formie supportu Sigmy i obserwatora. No i trudno trudno, trudno. Pies to trącał. Będą następne wyścigi. W kwietniu pewnie nie pojadę, może w maju, w nieco bardziej sprzyjających okolicznościach przyrody, ale w końcu jeszcze wystartuję. Świat się nie skończył, a powiedziałabym, że wręcz w związku z dzisiejszą piękną datą dopiero się zaczyna :)
Topił ktoś marzannę w weekend??

na pohybel zarazie!

Piątek, 18 marca 2011 · Komentarze(10)
No więc przeleżałam pół tygodnia na kanapie. Straszne, doprawdy potworne przeżycie. Ułaaa!! I kiedy tak przygnieciona ciężarem życia podnieść się nie mogłam rzucałam tylko co i raz tęskne spojrzenia w kierunków espedów ducha, które łypały na mnie zazdrośnie zza winkla. Dramat panie i panowie, dramat i masakra. Nie ma to tamto. Nie wiem czy to efekt motyla, który gdzieś tam raczył sobie siąść nie na tej gałązce co trzeba, czy ktoś na mnie nasmarkał jak nie patrzyłam, czy też może bryza wiosenna okazała się bardziej zdradziecka niż by się po niej można było spodziewać. Nie wiem. Ale w konsekwencji przez tydzień nie dotykałam roweru. No może nie do końca, bo głasiałam go, miziałam po oponkach i w ogóle, ale żeby wywietrzyć, to już niestety. I rozumiecie - czułam się jak na detoksie. Masakrrrra! I nawet dziś, choć już na posterunku w arbajcie, to musiałam się z autobusem przeprosić. Cholera. Umęczyłam się okropnie. Wolałabym już doprawdy setkę dziennie strzelić, nawet w ostrym mordęwindzie niż tak, jak ten worek ziemniaków kurczę blaszka... Na szczęście pogoda się zrypała i tym razem nie będę z tego powodu narzekać :)))
W pas się kłaniam za Wasze pozdrowienia Panie i Panowie.
Jutro doprawdy będzie lepiej.

wykręcając zamiast łokcia

Niedziela, 13 marca 2011 · Komentarze(9)
Kategoria duch
Życie pozarowerowe spakowało dziś plecak, a ja w milczeniu kopnęłam łysą oponę autobusu, który zabrał je w siną dal. Taką milczącą byłam przez cały weekend, jednak nie żalem poetycko i romantycznie ściśnięte mam gardło, a zapaleniem krtani, a być może już anginą. O tym wierszy się nie pisze, prawda? I koszul na piersi nikt nie rozdziera. Ale kto to wie, co tam tak naprawdę siedzi. Jeśli o mnie chodzi to może być i kłaczek. Albo kaktus.
Jutro będzie lepiej - jak mówi stare indiańskie przysłowie.

c'est moi - cień człowieka. I ducha. © sliwka

weekend tuż!!

Piątek, 11 marca 2011 · Komentarze(4)
Kategoria koza, praca
I wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że będzie pięknie. Ciepło, bezwietrznie, słonecznie. No idealnie, idealnie po prostu na rower. I taką to właśnie wspaniałą pogodę wybrało sobie moje życie pozarowerowe (bo jeszcze je mam, aczkolwiek coraz mniej), żeby się uaktywnić. W związku z tym małe szanse, żeby coś wykręcić poza łokciem - z żalu i tęsknoty za dwoma kółkami i wiatrem w twarz.

[edit]
Przyszła wiosna. Wygląda na to, że wreszcie nas posłuchała.

bo dawno nie padało!

Czwartek, 10 marca 2011 · Komentarze(7)
Kategoria koza, praca
Muszę przyznać, że rano jak wyjrzałam przez okno to gul mi skoczył, no bo że jak to, że deszcz????!!! Ale rozpedałowałam gula. No bo właściwie co miałam zrobić? Jechać autobusem?? W deszczu? W tych gigantycznych korkach?? O nie! W deszczu to tylko rowerem, tylko tak można dotrzeć do celu w przewidywanym czasie.
I ostatecznie przyjemna się okazała ta mokrość, przyjemna, ciepła i taka... no nie będę odkrywcza i powiem, że wiosenna.

rubież północna

Wtorek, 8 marca 2011 · Komentarze(4)
Kategoria duch
Urlopu dzień drugi i ostatni. Sprawdziłam wczoraj pogodę i zdecydowałam wybrać się byle gdzie, byle dalej. Pojechałam na północ celowo unikając terenu. Chciało mi się dróg gminnych i zakątków miast takich wiecie, gdzie kurz, pajęczyny i dziury w jezdni. Białołęka Dworska była doskonałym wyborem, spełniała wszystkie wymagania, te ostatnie nawet z nawiązką :). Później hop na Jabłonną przez Tarchomin, zahaczając przy okazji o Wisłę, ale tam mój aparat odmówił posłuszeństwa i niestety fotek wody nie ma. W Jabłonnej kupiłam nowe baterie, strzeliłam kilka zdjęć i znowu skonał. Musi jakieś zwarcie, czy cóś. Grzebałam później przy nim próbując jakoś przywołać do życia i w końcu się dogadaliśmy, chociaż nie do końca tak jakbym chciała. Kolega robi zdjęcie a potem zdycha. Włączam go, znów robi zdjęcie i zdycha. Jak rozumiem, to jego sposób by mi oświadczyć, że ma dość naszego związku i chce udać się na zasłużony odpoczynek.
A wracając do wycieczki... Przez Chotomów skoczyłam do Nieporętu, zajeżdżając tam tym razem od drugiej strony, a stamtąd już z powrotem do siebie. Okazało się, że mam jeszcze sporo czasu, słońce miło grzeje, a ja wcale nie jestem zmęczona, więc pokręciłam jeszcze na Marki i Zielonkę, a potem dobijałam do setki po Warszawie :)
To była trasa taka jak lubię, puste drogi (w większości), wspaniała aura (nie za zimno, nie za gorąco, po prostu wbiłam się idealnie w komfort termiczny), słońce, duuuużo słońca i droga bez celu. Na początku jeszcze patrzyłam na mapę, a potem już mi się nie chciało i jechałam tak jak mi się podobało i w tempie zupełnie niepopędliwym. No bo w końcu - czy mi się gdzieś, przepraszam bardzo, spieszy?? Więc tak, dziś bardzo przyjemnie, baaaardzo się rowerowało, mogłam co prawda skoczyć trochę dalej, uniknęłabym wtedy kręcenia po Wawce, ale skąd mogłam wiedzieć, że moja szanowna sempiterna to wytrzyma - ostatnią setkę robiłam w ubiegłym roku. I wydaje się, że to lata świetlne temu było...


zastanawia mnie co te drzwi robią na piętrze © sliwka


Dom przy ul. Majorki © sliwka


Dom przy ul. Odkrytej © sliwka


A za plecami mam osiedle nowych domów na ul. Odkrytej © sliwka


Jabłonna, dworek © sliwka


wciąż zamarznięty Zalew © sliwka

marcowe słońce

Poniedziałek, 7 marca 2011 · Komentarze(6)
Kategoria duch
Lubimy marcowe słońce, o tak. Myślę sobie, że ma w sobie coś z dojrzewającej dziewczyny. Jeszcze delikatne, jeszcze nieśmiałe, ale wiemy, bardzo dobrze wiemy, że lada moment wybuchnie rozkwitem. Aż zrobi się nam gorąco :)

Podskoczyłam dziś na Okęcie wyprawić moją najdroższą Madre w świat. Świat ma na imię Costa del Sol, więc wicie rozumicie - ona tam na plaży taplająca się w słońcu, w temperaturach oscylujących wokół 20 st. C (słownie: dwudziestu!!!), a ja tu gdzie dwa. DWA!!! I to żeby! No ale nic, potrzymałam za rączkę (biorąc na klatę wszystkie spojrzenia w stylu E.T go home, bo wiadomo - byłam tam na Duchu, a rowerzystki w hali odpraw to prawie jak UFO, co nie), ucałowałam samolot w śmigło, pomachałam pilotu co ma dziuru w samolotu i hitnęłam the road, że tak powiem. Hitnęłam w kierunku Kabat, bo co się odwlecze to nie uciecze. Objechałam las od zaplecza, już od dawna nosiłam się z tym zamiarem, bo chciałam odwiedzić ścieżynę wzdłuż ul. Prawdziwka. No i oczywiście nie darowałabym sobie, gdybym nie sprawdziła ogniska, ale niestety jednak się spóźniłam. Wygląda na to, że w marcu jest zamknięte. Ale słońce nieźle grzało i ogień nie był potrzebny.
Wracałam przez Ursynów i przy okazji zahaczyłam o najlepszy w Wawie sklep z rybami - grzechem byłoby go ominąć będąc tak blisko - i teraz będę się obżerać surowym łososiem :)
Dzień był piękny, ciepłe słońce, tempo bez ścisku a Kabaty prawie puste o tej porze dnia. Jak to mówią obecni młodzi gniewni - sweet! :)

secret path © sliwka


takie niebo lubię najbardziej © sliwka


ognisku w Kabatach skończył się termin ważności © sliwka


miejsce podobno przyjazne rowerzystom, ale ja osobiście nigdy nie sprawdzałam © sliwka

Mazovia MTB Józefów

Niedziela, 6 marca 2011 · Komentarze(11)
Kategoria duch, ściganie
Dane z wyścigu - 22km, 1:20:43, co daje chwalebne szóste (nomen omen - jak na BS) miejsce w mojej kategorii wiekowej. I teraz wszyscy, którzy są ciekawi kim ta Śliwka jest wędrują na stronę Mazovia MTB i sprawdzają wyniki.
Zaliczyłam dwie gleby (z czego jedną tuż przed panem fotografem i teraz drżę z niepokoju, że zaraz pojawią się fotki jak buszuję nosem w zaspie, a drugą bolesną, w konsekwencji której prawa noga nabiera właśnie pięknego śliwkowego odcienia. Spódnicy to ja w tym tygodniu na pewno nie założę), jeden kryzys, bufet z herbatą i wykazałam się uwaga! uwaga! niczym nie skażoną postawą altruistyczną, która kosztowała mnie kilka drogocennych zapewne sekund - pożyczyłam pewnemu panu pompkę. I teraz dzięki temu mogę śmiało powiedzieć, że to szóste miejsce - bezczelnie rozczarowujące zresztą, choć oczywiście chwalebne jako się na wstępie rzekło - to właśnie z powodu gleb, bufetu i pompki.
Ale to nie prawda. Prawda niestety jest brzydka (jak zwykle), a wygląda tak, że jest co najmniej pięć lepszych ode mnie lasek. Naprawdę lepszych!! I naprawdę nie wiem, czy bez psychoterapii trwającej co najmniej trzy lata jakoś sobie z tym poradzę :))
Humor poprawia mi jedynie pucharek z poprzedniego etapu.
No i jestem zrąbana. Te pozostałe km to dojazd. A w drodze powrotnej załapałam się na taką zadymkę, że proszę siadać. No naprawdę... ja dziękuję po tym całym ściganiu jeszcze takie efekty specjalne.
Suma sumarum - gicik. A byłoby jeszcze lepiej gdyby nie było tylu wyprzedzających mnie osób. Zwłaszcza po tej bolesnej glebie, po której przez parę dobrych chwil w ogóle nie mogłam się pozbierać i tylko patrzyłam przez łzy (no dobra, trochę dramatyzuję) jak sznureczek bikerów mija mnie i znika w oddali.

A dobre towarzystwo i współból ścigania zapewniała Sigma :)