surfowisko :)

Niedziela, 3 kwietnia 2011 · Komentarze(5)
Kategoria duch
Zaniosło mnie dziś na drugą stronę miasta, tam gdzie na codzień Surf grasuje. Postanowiłam zrobić mu małą konkurencję :) Odwiedziłam Okrzeszyn, Bielawę, Konstancin i Kabaty, potem przez Wilanów na Mokotów i do domu. Jeszcze rundka po swojej wiosce, żeby odpocząć od wielkomiejskiego gwaru i wyszło ile wyszło.
A zaczęło się to wszystko niebieskim szlakiem wzdłuż Wisły, którym pocięłam do Wilanowa, stamtąd ulicą Vogla uciekłam od tłumu i zgiełku. Ciekawe dość, że wszyscy się tak tłoczą w tych Kabatach i Powsinie, a niewiele dalej, rzut beretem tylko, ledwie kilku rowerzystów. Pustka panie dzieju, tylko wiatr w twarz, pył w oczy i muchy w zęby :) Ale ja się z tego cieszę, bo przynajmniej udało mi się uciec trzem takim co to mi się przykleili do koła przy moście Siekierkowskim i do Wilanowa ciągnęli, a uciec nie mogłam bo jak raz fala czerwonych świateł. Tak sobie tylko pomyślałam luźno, że trzech panów, a wszyscy z mojego tunelu korzystają i żaden nie wyprzedził, wmordęwind był przedni. A przecież ja Cheevarą nie jestem, nie jeżdżę 35km/h, a już na pewno nie pod wiatr, tylko 25. Swoją drogą jak wracałam to widziałam jeszcze kilka razy podobny obrazek - pani z przodu, a pan z tyłu. I tak pod wiatr ciągnęli. Prawdziwe męstwo chyba jednak wygląda inaczej...
No ale niestety trochę musiałam przeciągnąć dziś dupencję po ścieżkach warszawskich. Niestety, bo tłoczno, gwarno i nieporządnie. Ludzie chodzą zygzakiem, rowerzyści jeżdżą parami, samochody parkują gdzie bądź. I naprawdę, ja nie mam nic do żadnego z tych gatunków, to wszystko ludzie, ludzie którzy mogliby być moimi najlepszymi przyjaciółmi, do których mogłabym się uśmiechać, zagadywać, podawać rękę, częstować czekoladą i w ogóle - tylko błagam - włączyć myślenie proszę. Jak jest ścieżka, to się jedzie prawą stroną, nie środkiem, nie lewą, nie zygzakiem, tylko prawą... ah no, mogłabym długo, ale zęby mi zgrzytają. Zresztą sami wiecie jak jest, więc co będę język strzępić.
Ale ciepło i tak zupełnie już wiosennie. Się więc trochę roznegliżowałam i pozwoliłam słońcu jarać moje łyskające zimową bladością kończyny. I gdyby nie ten wiatr to byłoby całkiem miodnie, na szczęście jak wracałam to wiał w zad - i taaaaak mi dobrze było :)


a jednak jest to zabytek!! © sliwka



Zaplecze Warszawy nie wygląda uroczo. Ale właściwie które zaplecze wygląda uroczo??

hałda popiołów z Elektrowni Siekierki © sliwka


Ale na pociechę dodam, że tuż obok jest rezerwat Wyspy Zawadowskie. Kolejny z nadwiślańskich rezerwatów. Tak mi dobrze idzie ich zwiedzanie, że chyba się w tym wyspecjalizuję. Pełno tu ptaków, świergolenie takie, że aż przysiadłam na pięć minut i wcięłam pół czekolady. I prawie pusto, napotkanych ludzi na palcach jednej ręki można zliczyć, ja nie narzekam, ale taki kontrast bo tuż obok w Kabatach ludzie się gniotą.

rezerwat Wyspy Zawadowskie © sliwka


A 497 km Wisły wygląda tak:

497 kilometr Wisły © sliwka


A w Konstancinie na ul. Słonecznej mieści się Dom Dziecka (Surf, czy Ty tego już nie obfociłeś??)

Dom Dziecka w Konstancinie © sliwka


kościół przy Domu Dziecka w Konstancinie © sliwka


A tu już zatłoczony Powsin. Większość przyjechała pewnie samochodami, bo parkingi pełne. Widziałam, że niektórzy kierowcy czerwoni ze wzburzenia bluzgali jeden na drugiego bo się porządnie zaparkować nie mogli. Co ja się dziwię - ktoś im ich miejsce zajął, to pewnie jeszcze ICH kiełbasę zje, a potem w korku wyprzedzi. Weekend w parku.

wiosennie zatłoczony Park w Powsinie © sliwka


A tu prezent dla mnie, który wytłukł się na moich własnych barkach przez 35 kilometrów. Ale co tam. Ciekawe czy będzie dobre? :)

butelczyna ze słonecznej Andaluzji © sliwka

rąbkiem Kampinosu

Sobota, 2 kwietnia 2011 · Komentarze(9)
Kategoria duch
Postanowiłam dziś uderzyć w zupełnie inną stronę. Nieznaną. Bo Kampinos to dla mnie dalekie rejony i mało jeżdżone, przede wszystkim dlatego, że żeby się tam dostać muszę przebić się przez miacho. Ale dziś połączyłam przyjemne z pożytecznym i ruszyłam na Truskaw odwiedzając po drodze zaprzyjaźniony sklep rowerowy. Miałam nadzieję, że utnę sobie małą pogawędkę, ale taki młyn tam dziś mieli - zdaje się, że niektórzy rowerzyści się właśnie obudzili ze snu zimowego i popędzili do sklepów albo celem kupna gadżetów, albo serwisu. I to jest właśnie ich błąd, bo takie rzeczy trzeba robić jak jest brzydko, bo inaczej marnuje się piękne słońce, które w tym czasie można by wykorzystać do opalania łydek i nosa :)

Bardzo to był świetny pomysł z tą trasą, lubię jeździć tam gdzie mnie jeszcze nei było, albo gdzie byłam tak dawno, że zdążyłam zapomnieć. Rezerwat Ławice Kiełpińskie mogę wszystkim polecić, piękne miejsce. A miłośnicy jazdy konnej znajdą tam zagłębie końskie - mnóstwo stadnin i fajne tereny do jazdy.
Z Łomianek wróciłam drogą p/poż przez Las Młociński przeciskając się przez jakąś pieszą wycieczkę, co mnie dość zresztą zdziwiło - wycieczka była w typie szkolnym i zorganizowanym. No ale w sobotę???!!!
Miałam też okazję zaobserwować rozpiździuch w okolicach przyszłego mostu Północnego. Nikomu nie polecam, nie wiadomo jak jechać, którędy i generalnie "rowerzysto radź sobie sam, skoroś już tu dojechał".
Traska mi wyszła naprawdę godna polecenia na weekendowe wycieczki, z dala od ruchu, miło i przyjemnie. Miodność byłaby +10, gdyby nie kocie łby w Kampinosie.

Ej, a dokąd Ty znowu jedziesz? © sliwka



krzyż "Jerzyków" © sliwka


Kawałek za krzyżem jest Cmentarz Palmiry, kolejne miejsce w którym Niemcy wymordowali mnóstwo ludzi.
kościółek w Łomnej © sliwka



Dziekanów Leśny, urocza ulica © sliwka


W Dziekanowie wszystkie ulice noszą nazwy postaci z bajek, oprócz tej najgłówniejszej - ul. Rolnej - której nazwa dobitnie świadczy o dawnym charakterze miejscowości.

Daj marchewkę, no daaaaj!!! © sliwka


Rezerwat Ławice Kiełpińskie wygląda tak © sliwka


jedna z licznych przydrożnych kapliczek © sliwka

łamię się i pękam, czacha dymi i stawy skrzypią

Piątek, 1 kwietnia 2011 · Komentarze(9)
Kategoria duch, praca
A właściwie koza skrzypi, koza pęka, koza dymi, a jak ona to i ja. Nie, no po prostu nie nadaje się już ten rower na jeżdżenie po mieście. Co prawda jest bezpieczny, bo kto by chciał takiego ukraść, ale ja już nie mam siły i po długiej i żmudnej walce okupionej potem, krwią, łzami i złamanym paznokciem zdecydowałam odstawić ją w kąt.
Pytanie teraz tylko czym ją zastąpić?
Duchem?? - Co nie do końca mi się uśmiecha, bo o ile pod pracą to może jeszcze nikt go nie gwizdnie, to w przypadku tych wszystkich inny miejsc, do których jeżdżę już nie jestem taka pewna.
Szosa nie - chociaż chciałabym, ale na Warszawę to nie wydaje mi się najlepszy wybór, bo tu i dziury i krawężniki i cała reszta, chociaż nie ukrywam, że marzy mi się taki rowerek.
Inny góral - używany, albo nówka, ale dużo słabszy - co mi się nie do końca podoba, bo wolałabym kupować sobie lepszy rower niż gorszy, co jest przecież naturalną koleją rzeczy :)
No więc może nie kupować niczego tylko jeździć Duchem, bo kradzieże i cała reszta to mit i fatamorgana wywołane przez moje nadmierne nerwy?
Taki mam dylemat na dziś do rozwiązania. Więc jeśli macie jakieś rady czy inne propozycje to to jest ten moment :)
No dziś bądź co bądź do pracy przybyłam Duchem, koza siedzi w kozie. Zobaczymy czy nim wrócę :)

do weekendowania tylko jeden krok

Czwartek, 31 marca 2011 · Komentarze(5)
Kategoria koza, praca
.......jeden jedyny krok nic więcej uuuuaaaaa...!!
Tak. To moje poranne śpiewanie i cieszcie się, że macie z nim do czynienia tylko w formie pisanej. Na żywo jest znacznie gorzej :)
No ale - ciepło panie dzieju, ciepło i słonecznie. Jedynym problem w takich warunkach jest to dokąd pojechać w weekend. I tylko takich problemów Wam i sobie życzę :)
A koza, koza koza... no łamię się, ale chyba dostanie status roweru zimowego, a w dojazdach do pracy zastąpi ją coś nowego...

nocny rower again

Środa, 30 marca 2011 · Komentarze(4)
Kategoria duch
Taka piękna pogoda, że aż żal w domu siedzieć. Poczekałam więc aż się ściemni i coby część rowerzystów zniknęła już ze ścieżek - no bo tak - rowery górą, bratajmy się i w ogóle, ale jak widzę jak jeżdżą jak potłuczeni to normalnie gul mi lata, dostaję szczękościsku i nerwowych drgawek. Więc zamiast opieprać i się wkurzać po prostu przeczekałam. Chociaż i tak -nocą cię zaskoczą- nieoświetleni. Wczoraj tylko trzech ciemnych. No ale w tym temacie powiedziałam już wszystko, więc nie będę się powtarzać.
Powinnam była wziąć aparata, żeby tu błysnąć widoczkiem, ale się spieszyłam. Czasu miałam wczoraj niewiele, a te przystanki fotkowe to zawsze makabrycznie wydłużają wycieczkę. Więc ciemność, ciemność, widzę ciemność.

Helikopter w parku

Środa, 30 marca 2011 · Komentarze(4)
Kategoria praca, koza
Nie wiem czy wiecie, ale w parku Bródnowskim lądują helikoptery wożące pacjentów do szpitala Bródnowskiego, który od tegoż parku oddzielony jest tylko ulicą. I lądują sobie ot tak, na trawniku, nie ma żadnego płota, żadnej wieży, żadnego wielkiego białego koła, ani nic. Ot trawka, na którą pieski siuśkają. Jak pierwszy raz to zobaczyłam to prawie spadłam z roweru, no bo wiadomo jadę sobie tralalala, a tu helikopter zapier..., tego no... leci. Na swoje usprawiedliwienie dodam tylko, że to było dawno temu i nieprawda :) No ale jak już z szoku wyszłam i sprawę przemyślałam, to się ucieszyłam, no bo wreszcie, wreszcie ktoś pomyślał. I to głową a nie czapką. Wreszcie się uelastycznili i wreszcie „się dało”. A ponieważ jestem przekonana, że można by znaleźć mnóstwo przepisów, procedur i innych „przeciwskazań”, żeby lądowiska tam nie robić to cieszę się z tego tym bardziej. Się udało i proszę - oprócz dobra wyższego jakim jest transport chorych do szpitala, to taki jeszcze mały plus tej sytuacji jest, że niektórzy rowerzyści, którzy jeżdżą tamtędy regularnie mogą się trochę na helikopter pogapić. I powiem wam, że ja bez żadnej żenady się gapię ilekroć zdarza mi się na niego trafić. Gapię i podziwiam, głównie pilota za niesamowitą precyzję, bo w końcu obok krzaki, przystanek, ludzie (a wiemy jak to z nimi jest) i cała reszta (a z tym jest przeważnie jeszcze gorzej), za plecami natomiast toczy się pewnie akcja reanimacyjna, krew bryzga po ścianach, wnętrzności luzem latają po kabinie, sprzęt piszczy natarczywie... i tak dalej, a ten tu z twarzą pokerzysty tak tym helihopterkiem kieruje, że motyl lżej by nie siadł. Nooo jak dla mnie CZAD.
I tak sobie tylko myślę jeszcze i życzenie mam jedno, żeby ci wszyscy odpowiedzialni za ścieżki rowerowe, kontrapasy, bezpieczne skrzyżowania, stojaki, podjazdy, kładki i całą resztę uelastycznili się choć w połowie jak ci, dzięki którym cała akcja z helihopkiem jest w ogóle możliwa.
Howgh.
Zdjęcia nie mam, bo aparatu do pracy nie wożę, a komórkę mam tak starą, że pamięta pewnie jeszcze czasy pogan i Świętopełka.
Właściwie ta notka powinna się pojawić w poniedziałek, no ale się nie pojawiła, za to jest dziś.

ale zajebiaszczo!

Wtorek, 29 marca 2011 · Komentarze(3)
Kategoria koza, praca
Musiałam trochę pokręcić się po mieście po pracy, rzadko mi się to zdarza, bo niestety życie pozarowerowe wzywa, ale czasem się zdarza. I... jak ja to llluuuubię!! I to kręcenie po ulicach w nocy, jak już ruch uspokojony, jak już mniej niż więcej i samochodów i rowerzystów i ludzi zwykłych. No miodność plus pięć. I to jeszcze przy takiej pięknej wiosence. Ah ah ah. Po trzykroć ah :)

drogi gminne

Niedziela, 27 marca 2011 · Komentarze(2)
Kategoria duch
Trasasasa na Poświętne. Wszystko byleby nie wiadomo-co.
Opiszę później.

ciągnie ku wodzie, nie wiem czemu ale ciagnie

Sobota, 26 marca 2011 · Komentarze(2)
Kategoria duch
Bo ja za wodą nie przepadam. Więc tym bardziej nie wiem czemu ciągle ląduję w Nieporęcie. Zupełnie nie miałam dziś takiego zamiaru, zupełnie. Właściwie to nie miałam żadnego zamiaru. Mogłabym tu tak ideologicznie pojechać o wolności ducha i tak dalej, ale prawda jest taka, że po prostu nie chciało mi się planować i już. Spotkałyśmy się z Sigmą i luźno pokręciłyśmy tam gdzie nas drogi poniosły. Po jakimś czasie okazało się, że do Nieporętu nas poniosły. Znowu. Owszem miałam mapę i nawet ze dwa razy z niej skorzystałam ale tak więcej dla szpanu, niż w celach lokalizacyjnych. Więc w sumie czemu ja się dziwię, że koniec końców wylądowałyśmy gdzie?? W Nieporęcie. Taak. Wygląda na to, że celuję w znajdywaniu wszelkich możliwych dróg, które tam prowadzą. Dziś była wersja off-road. Dukty leśne okazały się przejezdne mimo śniegowego poranka.
Zdjęć nie ma, bo baterie padły, więc powiem tylko, że było bardzo ładnie. Była też moja ulubiona wersja nieba, ale zdjęć chmur mam na dysku pod dostatkiem, więc może i lepiej. Pogoda mimo złowróżbnego krakania cymesik. Mogłabym ponarzekać, że zimno trochę, ale daruję i tego nie zrobię :)