Zaniosło mnie dziś na drugą stronę miasta, tam gdzie na codzień
Surf grasuje. Postanowiłam zrobić mu małą konkurencję :) Odwiedziłam Okrzeszyn, Bielawę, Konstancin i Kabaty, potem przez Wilanów na Mokotów i do domu. Jeszcze rundka po swojej wiosce, żeby odpocząć od wielkomiejskiego gwaru i wyszło ile wyszło.
A zaczęło się to wszystko niebieskim szlakiem wzdłuż Wisły, którym pocięłam do Wilanowa, stamtąd ulicą Vogla uciekłam od tłumu i zgiełku. Ciekawe dość, że wszyscy się tak tłoczą w tych Kabatach i Powsinie, a niewiele dalej, rzut beretem tylko, ledwie kilku rowerzystów. Pustka panie dzieju, tylko wiatr w twarz, pył w oczy i muchy w zęby :) Ale ja się z tego cieszę, bo przynajmniej udało mi się uciec trzem takim co to mi się przykleili do koła przy moście Siekierkowskim i do Wilanowa ciągnęli, a uciec nie mogłam bo jak raz fala czerwonych świateł. Tak sobie tylko pomyślałam luźno, że trzech panów, a wszyscy z mojego tunelu korzystają i żaden nie wyprzedził, wmordęwind był przedni. A przecież ja Cheevarą nie jestem, nie jeżdżę 35km/h, a już na pewno nie pod wiatr, tylko 25. Swoją drogą jak wracałam to widziałam jeszcze kilka razy podobny obrazek - pani z przodu, a pan z tyłu. I tak pod wiatr ciągnęli. Prawdziwe męstwo chyba jednak wygląda inaczej...
No ale niestety trochę musiałam przeciągnąć dziś dupencję po ścieżkach warszawskich. Niestety, bo tłoczno, gwarno i nieporządnie. Ludzie chodzą zygzakiem, rowerzyści jeżdżą parami, samochody parkują gdzie bądź. I naprawdę, ja nie mam nic do żadnego z tych gatunków, to wszystko ludzie, ludzie którzy mogliby być moimi najlepszymi przyjaciółmi, do których mogłabym się uśmiechać, zagadywać, podawać rękę, częstować czekoladą i w ogóle - tylko błagam - włączyć myślenie proszę. Jak jest ścieżka, to się jedzie prawą stroną, nie środkiem, nie lewą, nie zygzakiem, tylko prawą... ah no, mogłabym długo, ale zęby mi zgrzytają. Zresztą sami wiecie jak jest, więc co będę język strzępić.
Ale ciepło i tak zupełnie już wiosennie. Się więc trochę roznegliżowałam i pozwoliłam słońcu jarać moje łyskające zimową bladością kończyny. I gdyby nie ten wiatr to byłoby całkiem miodnie, na szczęście jak wracałam to wiał w zad - i taaaaak mi dobrze było :)
a jednak jest to zabytek!!
© sliwka
Zaplecze Warszawy nie wygląda uroczo. Ale właściwie które zaplecze wygląda uroczo??
hałda popiołów z Elektrowni Siekierki
© sliwka
Ale na pociechę dodam, że tuż obok jest rezerwat Wyspy Zawadowskie. Kolejny z nadwiślańskich rezerwatów. Tak mi dobrze idzie ich zwiedzanie, że chyba się w tym wyspecjalizuję. Pełno tu ptaków, świergolenie takie, że aż przysiadłam na pięć minut i wcięłam pół czekolady. I prawie pusto, napotkanych ludzi na palcach jednej ręki można zliczyć, ja nie narzekam, ale taki kontrast bo tuż obok w Kabatach ludzie się gniotą.
rezerwat Wyspy Zawadowskie
© sliwka
A 497 km Wisły wygląda tak:
497 kilometr Wisły
© sliwka
A w Konstancinie na ul. Słonecznej mieści się Dom Dziecka (Surf, czy Ty tego już nie obfociłeś??)
Dom Dziecka w Konstancinie
© sliwka
kościół przy Domu Dziecka w Konstancinie
© sliwka
A tu już zatłoczony Powsin. Większość przyjechała pewnie samochodami, bo parkingi pełne. Widziałam, że niektórzy kierowcy czerwoni ze wzburzenia bluzgali jeden na drugiego bo się porządnie zaparkować nie mogli. Co ja się dziwię - ktoś im ich miejsce zajął, to pewnie jeszcze ICH kiełbasę zje, a potem w korku wyprzedzi. Weekend w parku.
wiosennie zatłoczony Park w Powsinie
© sliwka
A tu prezent dla mnie, który wytłukł się na moich własnych barkach przez 35 kilometrów. Ale co tam. Ciekawe czy będzie dobre? :)
butelczyna ze słonecznej Andaluzji
© sliwka