Wpisy archiwalne w kategorii

duch

Dystans całkowity:8366.20 km (w terenie 522.00 km; 6.24%)
Czas w ruchu:396:57
Średnia prędkość:18.82 km/h
Maksymalna prędkość:32.00 km/h
Suma podjazdów:13070 m
Liczba aktywności:186
Średnio na aktywność:44.98 km i 2h 23m
Więcej statystyk

na około

Poniedziałek, 25 kwietnia 2011 · Komentarze(4)
Kategoria duch
Dziś już tylko świąteczny obiad toteż nie musiałam się rano spieszyć, mogłam więc pokręcić się trochę tu i ówdzie, ale za to musiałam wziąć sakwy. Większość trasy zrobiłam jak były puste - na szczęście - bo zaczęło się od piachów i wiatru w nos. I wiał ten wiatr i wiał prawie cały czas. No ale przynajmniej później, załadowana po pachy mogłam jechać za pół darmo.

Tak mnie dziś powitał szlak niebieski. Zatęskniłam trochę za zimą, bo był tu wtedy taki pięknie ugnieciony śnieżek i śmigało się jak marzenie.

bo narzekałam na błoto - to dziś mam piach © sliwka


Na przedmieściach Marek jest takie piękne chyba jezioro. Aż mi się Mazury przypomniały. Dookoła zaś pełno śmieci, zapewne grillowanie i plażowanie w takim otoczeniu nie ma sobie równych.

Założę się, że w lecie jest tu tłum © sliwka


W samych Markach za to pewien pociąg przyciąga mój wzrok.

ciuchcia w Markach © sliwka


Natomiast obok ciuchci, młodzież marecka szykuje tradycyjne obchody.

Lany Poniedziałek w Markach © sliwka


Nie wyglądali na zainteresowanych oblewaniem niewinnych rowerzystek, raczej siebie nawzajem, ale i tak przykręciłam trochę tempo.

W Markach, Zielonce i Rembertowie gmina nie dba. Bida znaki nierzadko wyglądają gorzej niż ten poniżej. Wciąż musiałam wyślepiać ślepia, chociaż nie jechałam tamtędy pierwszy raz, a i tak się gubiłam. Koniec końców jechałam z mapą, a nie ze szlakiem.

szlak czerwony © sliwka



Trochę się wzruszyłam przejeżdżając obok brzozowego zagajnika

młode brzozy, aż ślinka cieknie © sliwka


W Rembertowie wskakuję do kolejnego lasu. Tutaj niestety sporo ludzi.

Mazowiecki Park Krajobrazowy © sliwka


Las porzuciłam w Aninie. Ależ tam pięknie!!

drewniak w Aninie © sliwka


Do Wawki wróciłam ul. Lucerny, a później Wałem. Przystanek na obiad i powrót szlakiem nadwiślańskim po praskiej stronie. Ścieżka jest czad! Za każdym razem kiedy nią jadę nie opuszcza mnie wrażenie, że oto gram w jakąś symulację typu FPP więc poginam poginam i tylko staram się na drzewie nie rozbić. Amok. Lubię to :) Duch i ja jesteśmy w swoim żywiole. Dziś aczkolwiek było sporo ludzi. Wczoraj prawie nikogo. Wczoraj była łania - ale uciekła, zanim zdążyłam zebrać szczękę z podłogi, że już o zdjęciu nie wspomnę.

A na koniec jeszcze jeden przystanek - niedaleko domu, na mostku z dziurami, tam gdzie owe pole co przez nie brykam...

Załadowany Ghost, krok od domu © sliwka


A efektem kilku ostatnich dni jest opalenizna "na rolnika", której się dorobiłam jeżdżąc tu i ówdzie w krótkich gaciach i rękawach.
Pojutrze wyjeżdżam, wyprawa rowerowa oczywiście, jak będzie ciepło to problem się pewnie pogłębi :)

nóżka podaje!

Piątek, 22 kwietnia 2011 · Komentarze(4)
Kategoria duch, praca
A wczoraj naszła mnie refleksja jeszcze jedna, że chyba tylko my - cykliści lubimy sobie drogę do domu/ pracy wydłużać.
Zboczeńcy, zboczeńcy, zboczeńcy!! :)

no i jak z tą równowagą jest

Czwartek, 21 kwietnia 2011 · Komentarze(6)
Kategoria duch, praca
Usłyszałam ostatnio "bo Ty za dużo jeździsz (ja??? dużo??? heloł!!). Powinnaś zachować jakąś równowagę!"
I to mi dało do myślenia. Bo osiem godzin pracuję, osiem godzin śpię (w przybliżeniu rzecz jasna), a jeżdżę tylko półtorej, no maks dwie. Więc ja się zgadzam. I też się pytam - gdzie ta równowaga??!!

[edit]
wieczorna rundka dodatkowa dokręcona! :)

no jakby mnie kto obuchem przez łeb zdzielił!

Środa, 20 kwietnia 2011 · Komentarze(3)
Kategoria duch, praca
Tak się czuję dnia następnego po koncercie Rogera. Pomroczność, która atakuje mnie od rana jest tak dojmująca, że najchętniej wlazłabym pod biurko, gdzie na spokojnie mogłabym przekimać ten dzień w pozycji embrionalnej. Nawet karimatę mam, więc waruny wcale takie najgorsze by nie były.
No ale przynajmniej mam ładne wspomnienia pokoncertowe, bo szoł było, że hoho. Albo nawet, że hoł hoł. No takie szoł, że chochoł.
Performancu było takie, że normalnie są powody do mruczenia, oj są. Aczkolwiek (wiadomo - zawsze jest, zawsze!), aczkolwiek jest kilka punktów, które bym zmieniła.
Po najpierwsiejsze - czemuś się ty dziadu Watersu z Gilmouru pokłócił, no czemu?!! Bez Gilmoura, to jak bez ręki kurczę blaszka.
Po drugie - temu, co odpowiadał za akustykę urwałabym uszy przy samym zadku, bo chwilami dźwięki nakładały się na siebie i to wcale nie w ten piękny psychodeliczny sposób, ale tworzyły raczej kakofonię ocierającą się wręcz o trudny do zniesienia jazgot. No na taaaakim koncercie?! Wstyd panowie.
Po czecie - performance mnie momentami przytłaczał. Wszystko to było piękne, ładne, cudowne i doskonałe... ale ile miodu może taki jeden człowiek zjeść na raz? No zwyczajnie - czasem mniej, znaczy więcej.
I jeszcze ten patos...
No ale to wszystko nie zmienia faktu, że było wypaśnie.
A że Gilmoura zaliczyłam kilka lat temu w Stoczni - no to jakby jeden quest życiowy mam do przodu :)

A konkluzja ostateczna jest taka - dżizas! Jakie ten Roger ma wielkie stopy!!!

Czy zna ktoś gruziński??

Wtorek, 19 kwietnia 2011 · Komentarze(7)
Kategoria duch
I chciałby przez najbliższe cztery miesiące mnie w tymże gruzińskim wyszkolić, tak żebym umiała spytać gdzie jestem, jak dojechać do celu i powiedzieć kilka podstawowych rzeczy - jak się nazywam, że jestem niewinna, poproszę adwokata, ratunku... Jest ktoś taki?
Bo wygląda na to, że od kilku dni dysponuję biletem do Gruzji. Niestety nie dysponuję niczym innym.
A było tak - zadzwonił do mnie kumpel, a może to ja zadzwoniłam...? Nie wiem kurna blaszka i nawet gdyby poświecił mi ktoś lampą w twarz to nadal bym nie wiedziała -ale pragnę podkreślić to nie jest efekt galopującej starości i Alzheimera, nie. To jest efekt tego co robią z ludzi szybkie decyzje. Bo tak sobie gadamy, słowotok leci lotem jednostajnym nieprzyspieszonym, a ten nagle wypala, żebym z nim i jego towarzyszką życia do Gruzji leciała. Do Gruzji?! Eee, nie stary, nie, ja już mam plany na wakacje, a po wakacjach w grudniu jadę do ciepłych krajów - mówię i gadamy dalej, ale mi już w głowie coś przeskoczyło i Gruzja pomału jedną półkule anektuje. - Ale Wy to tam jedziecie na rowery, czy tak normalnie? Bo wiesz, jak nie na rowery, to ja w grudniu... - mówię znowu i NIBY gadamy dalej, ale jedna ręka zaczyna mi jakby drżeć. Gruzja opanowała nerw od ręki prawej. A potem od ręki lewej. A potem i noga tak nerwowo chodzić zaczęła i już nie mogłam się wcale wysłowić do słuchawki, bo Gruzja wszystko zabrała, wysztywniła mi kręgosłup, wyprostowała włosy, oczy przewróciła białkami do góry i przemówiła przeze mnie jak ten Duch-Kogoś-Bardzo-Złego w te straszne, wiekopomne słowa: "No dobra, kup mi ten bilet".
I on kupił.
A duch się ulotnił. Zdrajca! Zdrajca co żółte ma... noo... oczy. Powiedzmy, że oczy.
No więc nie mam pojęcia jak to będzie.
Nie mam żadnego planu.
Moja znajomość gruzińskiego jest mniejsza od zera i tak właściwie to nie wiem nic.
Mam tylko bilet i szczere chęci by zrobić Gruzję rowerem.
Aczkolwiek - cholerne aczkolwiek zawsze się wepchnie do wszystkiego do czego tylko może - aczkolwiek moim znajomym do rowerowego planu nie spieszno - zupełnie nie wiem dlaczego. Czyżby góry?? To tylko dwutysięczniki przecież :) Czyżby pogoda? Że niby zimno i deszcz? No ale to wystarczy się do tego zimna uśmiechnąć - ja uśmiecham się do szóstek aż.
No i mam jeszcze letkiego cykora, bo rowerem bardzo chcę, ale tak samojeden? Sigma, która jak najbardziej do kaukaskiego wyrypu jest pierwsza, niestety z przyczyn obiektywnych partycypować nie może, ale podobno już zaczęła obgryzać paznokcie z żalu. A szkoda, bo zawsze miała takie zadbane dłonie :)

No i z takim dylematem poszłam się przerowerować korzystając z dzisiejszego Rogerowo Watersowego urlopu. Miałam nadzieję, że coś wymyślę, ale było tak cudownie, że dość szybko o wszystkim zapomniałam. I dalej jestem w kropce. Obczaiłam za to ścieżkę, o której pisał Krzysiek. Jest bajeczna. I okazuje się, że nie kończy się przy porcie praskim, tam jest tylko taka dziwna szykana. Ścieżka natomiast ciągnie się dalej aż za most Gdański, a w okolicy Zoo jest dodatkowa atrakcja w postaci mini parku linowego. Za Gdańskim widać, że jeszcze nie wszystkie prace są skończone, ale ewidentnie coś tu jeszcze będzie. Niestety z braku czasu dalszej części nie zbadałam, ale zbadam przy pierwszej wolnej okazji. Ścieżka jest zarąbista!
A teraz wio do Łodzi!

szabadabada!

Poniedziałek, 18 kwietnia 2011 · Komentarze(4)
Kategoria duch, praca
Miałam taki plan przebiegły, że wstanę sobie dziś trochę wcześniej i bonusową rundkę zrobię przed pracą, toteż wczoraj dzielnie nastawiłam budzik na 5,30. Rano jednak okazało się, że ten plan jest równie dobry, jak ten sobotni dotyczący powrotu z Otwocka do Wawki, bo kiedy budzik zadzwonił ja w sposób zupełnie niepoczytalny, bezwolny i wręcz automatyczny zrobiłam dokładnie to co każdy biały i rozsądny człowiek zrobiłby na moim miejscu. Wyłączyłam i przestawiłam na godzinę bardziej cywilizowaną. Czego zresztą później, kiedy już na dobre wyrwałam się z objęć Hypnosa, oczywiście żałowałam.
Ależ ze mnie chory zboczeniec...

PS. Mam jeden wolny bilet do odsprzedania na Rogera Watersa na jutro. Ktoś chętny??

wycieczka zorganizowana...

Sobota, 16 kwietnia 2011 · Komentarze(10)
Kategoria duch, grupen biken
... między innymi przeze mnie. Tak to już jest, że w porze ciepłej raz w miesiącu wypada mi być organizatorem wycieczek dla cywilów :) No a przynajmniej takie jest założenie i hasło sztandarowe, którego dzielnie będę się trzymać. W praktyce jest tak, że przychodzą głównie moi znajomi :))) Nie wiem... może inni się boją, że im jakiś hardcore zgotuję, czy coś... a przecież ja taka nie jestem, ja rozumiem i jeszcze pamiętam jak to jest NIE jeździć na rowerze, NIE mieć cyklozy, za to mieć jakieś niewyobrażalne wyobrażenie o dystansie 20 kilometrów. Więc gdyby ktoś taki się pojawił to trasa na pewno nie wyglądałaby tak jak wyglądała, no i nie wylądowalibyśmy w Halinowie. Plan albowiem był taki, że jedziemy do Otwocka i tyle, wracamy do Wawki i wszystko. No ale czas pokazał, że nie do końca był on dobry, ten plan :)

Na początku zapowiedź tego jak będzie i co najczęściej będziemy spotykać na swojej drodze.
niektórzy mieli ciekawe podejście do tematu © sliwka


Wodę, w różnej postaci - kałuż, fos, czy bagien zalewających ścieżki spotykaliśmy później jeszcze całkiem sporo. Czasem trzeba było się nieźle nagimnastykować, żeby przebrnąć suchą stopą. A czasem było to niemożliwe :)

i po co to się myć przed wycieczką? :) © sliwka


Ale oczywiście wszystko to się opłacało :)

samotne drzewo © sliwka


Jedyne rozczarowanie nastąpiło w Otwocku. Zamknęli naszą knajpę!!!

W naszym ulubionym lokalu powitała nas kartka "do wynajęcia" © sliwka


Ale inna była czynna i przy posiłku regeneracyjnym stwierdziliśmy, że początkowy plan, by pojechać do Otwocka i jak człowiek po prostu z niego wrócić nie jest z nami kompatybilny. No i pojechaliśmy do Halinowa.

most po drodze do Wiązownej © sliwka


Widzieliśmy rzeczy, o którym w Otwocku się nie śniło :)

las namorzynowy, czy tylko bagno? © sliwka


A choć na zdjęciu poniżej jest ładna ścieżka, to nieraz i nie dwa przyszło nam się przedzierać przez chaszcze, a na końcu przez fosę. Żeby oczywiście nie było - fosa była pełna wody.

droga jakby zupełnie przez nikogo nie uczęszczana © sliwka


Na pociąg przybyliśmy całe dziesięć minut za wcześnie. A w pociągu grzecznie władowaliśmy się do przedziału dla rowerów tylko po to, by stwierdzić, że rowerów nie da się ustawić w stojakach, bo jakaś pańcia akurat tam sobie siedzi i ani myśli się przesiąść. Staliśmy więc jak debile, a rumaki tarasowały przejście. Bardzo ubrudzone dodajmy rumaki, co tym bardziej pogłębiało mój przynajmniej dyskomfort. No nie lubię tak. Ludzie mają prawo do przejścia, ale kurna na sufit se nie podskoczę.

W domu natomiast czekał na mnie dobrze wychłodzony Ciechan. Zasłużyłam przecież.

sssssamba de janeiro!!!

Piątek, 15 kwietnia 2011 · Komentarze(0)
Kategoria duch, praca
Tak oto od samego rana porąbało mnie uroczo. Z okazji nadchodzącego weekendu najprawdopodobniej i cudnego słoneczka zapierdalającego sobie radośnie po nieboskłonie. Hura!

A osobom bliskim mi rocznikowo dedykuję ten specjalny utwór przeniesiony tu prosto z mej szalonej choć nieco zamierzchłej młodości :) Straszne dziadostwo, ale co ja poradzę, że robi mi się odrobinę nostalgicznie i nawet ciepło na sercu :)




[edit]
Pogoda taka piękna, że nie mogłam się powstrzymać przed dokręceniem jeszcze paru kaemów przed powrotem do domu.

dzisiejszą notkę sponsoruje zimna łydka

Czwartek, 14 kwietnia 2011 · Komentarze(5)
Kategoria duch, praca
Nie mam zielonego pojęcia czemu dziś mi tak zimno, ale normalnie zmarzłam rano, aże mi szczęka dolna szczękała o szczękę górną wydając przy tym dźwięk dźwięcząco-dzwoniący, tak przeraźliwy, że przechodniom przypadkowym włos się jeżył i skóra gęsiała. I absolutnie wcale nie przesadzam.
Do tytułowego sponsora dołączę jednak wisienkę w postaci utworu muzycznego celem ocieplenia klimatu. Bardzo ładny cover.