W nocy dęło jakby do krainy Oz miało nas wszystkich zdmuchnąć, ale ponoć ma być lepiej. Tak mówi new.meteo i szczerze mówiąc na to liczę. W sobotę zabieram ludzi na wycieczkę - w sensie normalnych ludzi, nie cyklotyków - i mam nadzieję, że pogoda będzie pogodna. Tak nam dopomóż Perunie przełaskawszy i święci meteorolodzy. Howgh.
Zamieniłam dziś trzy słowa z panami remontującymi alejkę przy Moście Gdańskim. Moje podejrzenia się potwierdziły - tak! to będzie DDR! Hurra! Tłum szaleje, meksykańska fala i wuwuzele! Wszystko jedno jak do tego doszło, nie sądzę, żeby za moją przyczyną - za szybko się to stało, ważne jednak, że robią. Cholera - taka mała rzecz, a cieszę się jak głupi do sera...
[edit] No i zajebistym okazał się dzień do samego końca. Buty zanabyte! I nawet mi dupsko wieczorem bardzo nie zmarzło. A deszcz... nie wiedzieć czemu jakaś perwersyjna satysfakcja mi się udzieliła wraz z deszczem. Zupełnie nie wiedzieć czemu :)
No bo ile można? Miała zajebistością w nas uderzyć ta wiosna, a uderza więcej jakby obuchem. Średnio mnie to rajcuje. Ale przynajmniej kierowcy dziś jakby nieco milsi i ten i ów pierwszeństwa mi na pasach ustąpił. Co trochę mnie dziwi, aczkolwiek nie narzekam, bo nie dalej jak w piątek nie było tak różowo. Jakiś pan kierowiec (może z kierownikiem mu się pomyliło) autobusu postanowił pokazać mi, że ulica należy do niego i jego wielkiego, żółtego krążownika. Głupi był - tyle powiem - bo na duże i żółte to muchy robią, więc nie ma się czym chwalić. No ale po tym jak wyminął mnie na gazetę (a i tak pewnie wdzięczna być powinnam, że nie na żyletkę) podjechał na pętlę, na której nie omieszkałam go zdybać i w kilku przyzwoitych słowach delikatnie mówiąc zbesztać. Skończyło się na tym, że pan prawie-kierownik zatrzasnął mi drzwi przed nosem zaraz po tym jak wrzasnęłam "TAAK?!?? To ja na pana skargę napiszę!!". No. I jak wróciłam do domu skargę napisałam - nie wiem co na to kierownictwo MZA, ale kurna chata nie będę się wkurwiać tylko sobie a muzom, takiego wała. W końcu jak już zaczęłam drzeć koty z ZDM i ZTP to i z MZA mogę. A właśnie - a propos ZTP. Jadąc dziś przy Gdańskim widziałam panów z kopareczką, którzy zdaje się zdzierali asfalt z tego dziurawego chodniczka, o którym zupełnie przypadkowo pisałam do nich bodajże miesiąc temu. I teraz się zastanawiam, czy to za sprawą mojego listu (ale przecież to niemożliwe, żeby zadziałali tak szybko i po tylko JEDNEJ interwencji, no nie???) czy może raczej akurat mieli to w budżecie na ten rok i się zbiegło. Tak czy owak czas najwyższy wymienić tam asfalt. A właściwie czas najwyższy to był dwa lata temu.
Powiem tak - wkufffia mnie ta pogoda! Zaliczyłam dziś chyba wszystko - grad, deszcz, wiatr i słońce też. Jak pada i wieje to zimno, jak wiatr w plecy i słońce to gorąco. Nie dość, że przyjemność marna to i oszaleć można. Na szczęście znajomi zaproponowali, że odwiedzą mnie dziś wieczorem, więc po pierwsze primo a) będę mogła zalać wyrzuty sumienia spowodowane małym dystansem - o ile - po drugie primo b) w ogóle wystąpią, bo mam usprawiedliwienie w postaci konieczności przygotowania zjadliwej wersji żywieniowej i odnorzenia nieco mojej nory. Jak widać mój umysł broni się jak może przed przyklejeniem sobie na dupce etykietki "mięczak". I właśnie między innymi dlatego w spiżarce czeka Lwówek Książęcy i Ciechan. No i słońce z Andaluzji. No.
Oj nietęgo było, nietęgo!! Dajcie spokój! Co za wypiździew!! Pojechałam na zakupy na Ursynów, że niby sklepów rowerowych ci tam dostatek, ale taki ten dostatek, że wróciłam tylko z rybami. Bo na szczęście ulubiony rybniak miał jeszcze jedną ostatnią porcję świeżego białka - czekała chyba specjalnie na mnie. Szczęście moje. I Che wreszcie na swe półślepe oczęta ujszłam. Teraz to się już znamy i nie ma totamto :) O ile na Ursynów było w miarę z wiatrem to z powrotem już nie bardzo. Ja ostatecznie sromotnie się poddałam i wybrałam metro, potem i tak się musiałam dotelepać do siebie, co wspominam ze zgrozą. Ale Che na pewno nie. Mam tylko nadzieję, że nie zdmuchnęło jej do Wisły. No więc średnio było, toteż nastrój poprawia dziś Lwówek Książęcy. I chwała mu za to.
No ale nie było tak źle. Prawda? Przecież nawet słońce wyszło, więc nie było źle. I tego będę się trzymać. Bo pomijając oczywiście wiatr, który wiżdży jakby mu ktoś za to płacił niezłą kasę, naprawdę nie było źle. I nawet nie wspominę o tym, że kilka razy tak mi w ucho on wiatr dmuchnął i w bok przestawił, że kołem prawie krawężnik przytarłam. Nie będę też klęła na to, że jak wiał od strony ryjca, to jakbym się przez gęstą smołę przedzierała i naprawdę przemilczę również drobny fakt, że w okolicy Intraco tam gdzie Międzyparkowa wykonuje leciuchny skręt i zmienia się w Bonifraterską i gdzie akurat on wiatr wyżywa się owiewający zielony biurowiec, no więc tam prawie, prawissimo postawiło mi rowerek na sztorc i gdybym nie wgryzła się w niego wszystkimi mackami jak kleszcz czy inna ośmiornica, to jestem święcie przekonana, że szorowałabym żwir pośladem fiknąwszy brawurowo jak jakiś bida-kowboj z wierzgającej kobyły. Ale naprawdę, to wszystko nic, kein problem, ja nie narzekam. Ale o folię którą mi zawiało na przednie koło i która migiem wkręciła się między tarczę a zacisk hamulca to mam żal. Zanim zjechałam z ulicy to koło ledwo już się kręciło, oczywiście wydłubać się nie dało i musiałam je odkręcać. Niby pięć minut roboty, ale upierdolić to się można całkiem całkiem. I wzbudzić lokalną sensację również. Dlatego też wiatrom w kolorze żółtym dajemy zdecydowany sprzeciw i po trzykroć nie. Składam reklamację. Nie tak miało być, prawda? Wiosna miała być miła, ciepła i przyjemna. A jak patrzę na new.meteo i widzę, że wieczorem oprócz pana wizgota ma jeszcze nawiedzić nas pan mokre gacie, to naprawdę, mam ochotę albo komuś przypier..., albo skulić się i płakać. Jak wypiję herbatę, to zdecyduję, które bardziej.
Taka była dziś moja pierwsza trzeźwa myśl. Otworzyłam oko, spojrzałam przez okno i ... nic tylko własną pięścią się zatłuc. Puściwszy więc soczystą wiąchę w kierunku tego co zamówił tą pogodę, naubierałam się i ruszyłam krótszym skrótem - choć jeszcze wczoraj kusiło mnie, żeby jednak zrobić dłuższy skrót. Bo jest ładny. Ale koniec końców wyszło jak wyszło. I już po chwili okazało się, że zrobiłam się w niezłą trąbę, bo ani zimno, ani strasznie, ani wietrznie, a przynajmniej nie bardzo, za to duszno, więc zaraz musiałam się rozdziewać. A w powietrzu ładnie pachnie, tak już prawie latem. Nowa trasa jest trzy razy lepsza od starej, głównym atutem jest eliminacja międzylusterkowego singletracka, zamiast tego jadę sobie przez pole. Mhm. Pole, pole, łyse pole. Ale tak to już jest na mojej wiosce. Ze dwa lata temu za płotem mojego osiedla rosła jeszcze pszenica, teraz rośnie Trasa Toruńska. Ja wiem, że tak musi być, że to normalne, że rozwój, stolyyyca europejska i tak dalej - ale z drugiej strony szkoda tej pszenicy. Oh... ależ ze mnie sentymentalna śliwka!!
[edit] Jak wracałam, a wracałam już późno, bo jeszcze musiałam, po prostu musiałam odwiedzić mój zaprzyjaźniony sklep rowerowy i zostawić tam małą fortunę, ale jak wracałam to tak wiało, że mało mi roweru spod zadka nie wywiało. Mam nadzieję, że jeśli to już musi tak wiać, to się do jutra wywieje i na weekend już odpuści.
Podkusiło mnie coś dzisiaj, jakieś złe chyba, żeby zmienić poranną drogą. Bo mi się wczoraj spodobało, bo choć było dłużej to fajniej. Ale (zawsze musi być jakieś "ale") o ile po południu wydawało się to dobrym pomysłem, to rano już niekoniecznie. Więc postanowiłam skrócić sobie tą nową, dłuższą trasę... nooo chciałam dobrze. Naprawdę. A wyszło jak zwykle. Albowiem ponieważ z powodu posiadania nadzwyczajnych zdolności lokalizacyjnych, trasa dziwnym trafem się wydłużyła, a ja przybiłam do biurka w czasie, który nazywam koszmarnie nieprzyzwoitym. Było tak późno, że sądziłam, że nawet Pan Kanapka już dawno zawinął swoje delikatesy i pojechał do domu, więc kupiłam bułę gdzie indziej. Jak na złość okazało się, że on też się gdzieś zaguzdrzył i gdybym była mniej pochopna to miałabym dziś dobre śniadanie, a tak to rogal gumowy uśmiał się ze mnie po pachy. Ale to nic, jutro będę już zorganizowana, że git majonez. No i takie zmiany wiatr przywiał. Ale przecież zmiana jest jedyną stałą w życiu. Nieprawdaż??
[edit popołudniowy] Zwycięstwo. Skrót został obczajony. Wieddzie między dwoma zaoranymi polami. Zamierzam teraz tamtędy jeździć, chociażby po to, żeby zobaczyć co tam wyrośnie. Obstawiam jakieś zboże :)
Aż się chce wstawać. I po wczorajszym zaliczeniu pierwszego deszczu stanowczo wybieram słońce :) Ale teraz to nam wiosna już buchnie! Buchnie że hej! I nam świat zazieleni :) Dodatkowo Duch nadaje drodze do pracy zupełnie nową jakość, co powoduje, że nawet taka więcej szczęśliwa jestem. Albo nawet szczęŚliwka :))
[edit popołudniowy] A wracając postanowiłam pojechać trochę inną drogą.
ale pociesza mnie, że popołudniu będę miała go w zadzie :) Minął mnie dziś pan z numerkiem z Mazovii. Śmignął, że nawet nie zdążyłam tegoż numeru obczaić, ale musiało mu dobrze pójść, bo inaczej zdjąłby numerek :)
[update wieczorny] a przy powrotnej drodze pan w Porsche wyprzedzał mnie z piskiem opon, zupełnie jakby mi chciał zaimponić tym jak szybko i mocno naciska pedał gazu. Biedak. Ma taki drogi samochód, tak piszczą mu opony, a mój rowerek i tak ładniejszy :)