Wpisy archiwalne w kategorii

duch

Dystans całkowity:8366.20 km (w terenie 522.00 km; 6.24%)
Czas w ruchu:396:57
Średnia prędkość:18.82 km/h
Maksymalna prędkość:32.00 km/h
Suma podjazdów:13070 m
Liczba aktywności:186
Średnio na aktywność:44.98 km i 2h 23m
Więcej statystyk

surfowisko :)

Niedziela, 3 kwietnia 2011 · Komentarze(5)
Kategoria duch
Zaniosło mnie dziś na drugą stronę miasta, tam gdzie na codzień Surf grasuje. Postanowiłam zrobić mu małą konkurencję :) Odwiedziłam Okrzeszyn, Bielawę, Konstancin i Kabaty, potem przez Wilanów na Mokotów i do domu. Jeszcze rundka po swojej wiosce, żeby odpocząć od wielkomiejskiego gwaru i wyszło ile wyszło.
A zaczęło się to wszystko niebieskim szlakiem wzdłuż Wisły, którym pocięłam do Wilanowa, stamtąd ulicą Vogla uciekłam od tłumu i zgiełku. Ciekawe dość, że wszyscy się tak tłoczą w tych Kabatach i Powsinie, a niewiele dalej, rzut beretem tylko, ledwie kilku rowerzystów. Pustka panie dzieju, tylko wiatr w twarz, pył w oczy i muchy w zęby :) Ale ja się z tego cieszę, bo przynajmniej udało mi się uciec trzem takim co to mi się przykleili do koła przy moście Siekierkowskim i do Wilanowa ciągnęli, a uciec nie mogłam bo jak raz fala czerwonych świateł. Tak sobie tylko pomyślałam luźno, że trzech panów, a wszyscy z mojego tunelu korzystają i żaden nie wyprzedził, wmordęwind był przedni. A przecież ja Cheevarą nie jestem, nie jeżdżę 35km/h, a już na pewno nie pod wiatr, tylko 25. Swoją drogą jak wracałam to widziałam jeszcze kilka razy podobny obrazek - pani z przodu, a pan z tyłu. I tak pod wiatr ciągnęli. Prawdziwe męstwo chyba jednak wygląda inaczej...
No ale niestety trochę musiałam przeciągnąć dziś dupencję po ścieżkach warszawskich. Niestety, bo tłoczno, gwarno i nieporządnie. Ludzie chodzą zygzakiem, rowerzyści jeżdżą parami, samochody parkują gdzie bądź. I naprawdę, ja nie mam nic do żadnego z tych gatunków, to wszystko ludzie, ludzie którzy mogliby być moimi najlepszymi przyjaciółmi, do których mogłabym się uśmiechać, zagadywać, podawać rękę, częstować czekoladą i w ogóle - tylko błagam - włączyć myślenie proszę. Jak jest ścieżka, to się jedzie prawą stroną, nie środkiem, nie lewą, nie zygzakiem, tylko prawą... ah no, mogłabym długo, ale zęby mi zgrzytają. Zresztą sami wiecie jak jest, więc co będę język strzępić.
Ale ciepło i tak zupełnie już wiosennie. Się więc trochę roznegliżowałam i pozwoliłam słońcu jarać moje łyskające zimową bladością kończyny. I gdyby nie ten wiatr to byłoby całkiem miodnie, na szczęście jak wracałam to wiał w zad - i taaaaak mi dobrze było :)


a jednak jest to zabytek!! © sliwka



Zaplecze Warszawy nie wygląda uroczo. Ale właściwie które zaplecze wygląda uroczo??

hałda popiołów z Elektrowni Siekierki © sliwka


Ale na pociechę dodam, że tuż obok jest rezerwat Wyspy Zawadowskie. Kolejny z nadwiślańskich rezerwatów. Tak mi dobrze idzie ich zwiedzanie, że chyba się w tym wyspecjalizuję. Pełno tu ptaków, świergolenie takie, że aż przysiadłam na pięć minut i wcięłam pół czekolady. I prawie pusto, napotkanych ludzi na palcach jednej ręki można zliczyć, ja nie narzekam, ale taki kontrast bo tuż obok w Kabatach ludzie się gniotą.

rezerwat Wyspy Zawadowskie © sliwka


A 497 km Wisły wygląda tak:

497 kilometr Wisły © sliwka


A w Konstancinie na ul. Słonecznej mieści się Dom Dziecka (Surf, czy Ty tego już nie obfociłeś??)

Dom Dziecka w Konstancinie © sliwka


kościół przy Domu Dziecka w Konstancinie © sliwka


A tu już zatłoczony Powsin. Większość przyjechała pewnie samochodami, bo parkingi pełne. Widziałam, że niektórzy kierowcy czerwoni ze wzburzenia bluzgali jeden na drugiego bo się porządnie zaparkować nie mogli. Co ja się dziwię - ktoś im ich miejsce zajął, to pewnie jeszcze ICH kiełbasę zje, a potem w korku wyprzedzi. Weekend w parku.

wiosennie zatłoczony Park w Powsinie © sliwka


A tu prezent dla mnie, który wytłukł się na moich własnych barkach przez 35 kilometrów. Ale co tam. Ciekawe czy będzie dobre? :)

butelczyna ze słonecznej Andaluzji © sliwka

rąbkiem Kampinosu

Sobota, 2 kwietnia 2011 · Komentarze(9)
Kategoria duch
Postanowiłam dziś uderzyć w zupełnie inną stronę. Nieznaną. Bo Kampinos to dla mnie dalekie rejony i mało jeżdżone, przede wszystkim dlatego, że żeby się tam dostać muszę przebić się przez miacho. Ale dziś połączyłam przyjemne z pożytecznym i ruszyłam na Truskaw odwiedzając po drodze zaprzyjaźniony sklep rowerowy. Miałam nadzieję, że utnę sobie małą pogawędkę, ale taki młyn tam dziś mieli - zdaje się, że niektórzy rowerzyści się właśnie obudzili ze snu zimowego i popędzili do sklepów albo celem kupna gadżetów, albo serwisu. I to jest właśnie ich błąd, bo takie rzeczy trzeba robić jak jest brzydko, bo inaczej marnuje się piękne słońce, które w tym czasie można by wykorzystać do opalania łydek i nosa :)

Bardzo to był świetny pomysł z tą trasą, lubię jeździć tam gdzie mnie jeszcze nei było, albo gdzie byłam tak dawno, że zdążyłam zapomnieć. Rezerwat Ławice Kiełpińskie mogę wszystkim polecić, piękne miejsce. A miłośnicy jazdy konnej znajdą tam zagłębie końskie - mnóstwo stadnin i fajne tereny do jazdy.
Z Łomianek wróciłam drogą p/poż przez Las Młociński przeciskając się przez jakąś pieszą wycieczkę, co mnie dość zresztą zdziwiło - wycieczka była w typie szkolnym i zorganizowanym. No ale w sobotę???!!!
Miałam też okazję zaobserwować rozpiździuch w okolicach przyszłego mostu Północnego. Nikomu nie polecam, nie wiadomo jak jechać, którędy i generalnie "rowerzysto radź sobie sam, skoroś już tu dojechał".
Traska mi wyszła naprawdę godna polecenia na weekendowe wycieczki, z dala od ruchu, miło i przyjemnie. Miodność byłaby +10, gdyby nie kocie łby w Kampinosie.

Ej, a dokąd Ty znowu jedziesz? © sliwka



krzyż "Jerzyków" © sliwka


Kawałek za krzyżem jest Cmentarz Palmiry, kolejne miejsce w którym Niemcy wymordowali mnóstwo ludzi.
kościółek w Łomnej © sliwka



Dziekanów Leśny, urocza ulica © sliwka


W Dziekanowie wszystkie ulice noszą nazwy postaci z bajek, oprócz tej najgłówniejszej - ul. Rolnej - której nazwa dobitnie świadczy o dawnym charakterze miejscowości.

Daj marchewkę, no daaaaj!!! © sliwka


Rezerwat Ławice Kiełpińskie wygląda tak © sliwka


jedna z licznych przydrożnych kapliczek © sliwka

łamię się i pękam, czacha dymi i stawy skrzypią

Piątek, 1 kwietnia 2011 · Komentarze(9)
Kategoria duch, praca
A właściwie koza skrzypi, koza pęka, koza dymi, a jak ona to i ja. Nie, no po prostu nie nadaje się już ten rower na jeżdżenie po mieście. Co prawda jest bezpieczny, bo kto by chciał takiego ukraść, ale ja już nie mam siły i po długiej i żmudnej walce okupionej potem, krwią, łzami i złamanym paznokciem zdecydowałam odstawić ją w kąt.
Pytanie teraz tylko czym ją zastąpić?
Duchem?? - Co nie do końca mi się uśmiecha, bo o ile pod pracą to może jeszcze nikt go nie gwizdnie, to w przypadku tych wszystkich inny miejsc, do których jeżdżę już nie jestem taka pewna.
Szosa nie - chociaż chciałabym, ale na Warszawę to nie wydaje mi się najlepszy wybór, bo tu i dziury i krawężniki i cała reszta, chociaż nie ukrywam, że marzy mi się taki rowerek.
Inny góral - używany, albo nówka, ale dużo słabszy - co mi się nie do końca podoba, bo wolałabym kupować sobie lepszy rower niż gorszy, co jest przecież naturalną koleją rzeczy :)
No więc może nie kupować niczego tylko jeździć Duchem, bo kradzieże i cała reszta to mit i fatamorgana wywołane przez moje nadmierne nerwy?
Taki mam dylemat na dziś do rozwiązania. Więc jeśli macie jakieś rady czy inne propozycje to to jest ten moment :)
No dziś bądź co bądź do pracy przybyłam Duchem, koza siedzi w kozie. Zobaczymy czy nim wrócę :)

nocny rower again

Środa, 30 marca 2011 · Komentarze(4)
Kategoria duch
Taka piękna pogoda, że aż żal w domu siedzieć. Poczekałam więc aż się ściemni i coby część rowerzystów zniknęła już ze ścieżek - no bo tak - rowery górą, bratajmy się i w ogóle, ale jak widzę jak jeżdżą jak potłuczeni to normalnie gul mi lata, dostaję szczękościsku i nerwowych drgawek. Więc zamiast opieprać i się wkurzać po prostu przeczekałam. Chociaż i tak -nocą cię zaskoczą- nieoświetleni. Wczoraj tylko trzech ciemnych. No ale w tym temacie powiedziałam już wszystko, więc nie będę się powtarzać.
Powinnam była wziąć aparata, żeby tu błysnąć widoczkiem, ale się spieszyłam. Czasu miałam wczoraj niewiele, a te przystanki fotkowe to zawsze makabrycznie wydłużają wycieczkę. Więc ciemność, ciemność, widzę ciemność.

drogi gminne

Niedziela, 27 marca 2011 · Komentarze(2)
Kategoria duch
Trasasasa na Poświętne. Wszystko byleby nie wiadomo-co.
Opiszę później.

ciągnie ku wodzie, nie wiem czemu ale ciagnie

Sobota, 26 marca 2011 · Komentarze(2)
Kategoria duch
Bo ja za wodą nie przepadam. Więc tym bardziej nie wiem czemu ciągle ląduję w Nieporęcie. Zupełnie nie miałam dziś takiego zamiaru, zupełnie. Właściwie to nie miałam żadnego zamiaru. Mogłabym tu tak ideologicznie pojechać o wolności ducha i tak dalej, ale prawda jest taka, że po prostu nie chciało mi się planować i już. Spotkałyśmy się z Sigmą i luźno pokręciłyśmy tam gdzie nas drogi poniosły. Po jakimś czasie okazało się, że do Nieporętu nas poniosły. Znowu. Owszem miałam mapę i nawet ze dwa razy z niej skorzystałam ale tak więcej dla szpanu, niż w celach lokalizacyjnych. Więc w sumie czemu ja się dziwię, że koniec końców wylądowałyśmy gdzie?? W Nieporęcie. Taak. Wygląda na to, że celuję w znajdywaniu wszelkich możliwych dróg, które tam prowadzą. Dziś była wersja off-road. Dukty leśne okazały się przejezdne mimo śniegowego poranka.
Zdjęć nie ma, bo baterie padły, więc powiem tylko, że było bardzo ładnie. Była też moja ulubiona wersja nieba, ale zdjęć chmur mam na dysku pod dostatkiem, więc może i lepiej. Pogoda mimo złowróżbnego krakania cymesik. Mogłabym ponarzekać, że zimno trochę, ale daruję i tego nie zrobię :)

wykręcając zamiast łokcia

Niedziela, 13 marca 2011 · Komentarze(9)
Kategoria duch
Życie pozarowerowe spakowało dziś plecak, a ja w milczeniu kopnęłam łysą oponę autobusu, który zabrał je w siną dal. Taką milczącą byłam przez cały weekend, jednak nie żalem poetycko i romantycznie ściśnięte mam gardło, a zapaleniem krtani, a być może już anginą. O tym wierszy się nie pisze, prawda? I koszul na piersi nikt nie rozdziera. Ale kto to wie, co tam tak naprawdę siedzi. Jeśli o mnie chodzi to może być i kłaczek. Albo kaktus.
Jutro będzie lepiej - jak mówi stare indiańskie przysłowie.

c'est moi - cień człowieka. I ducha. © sliwka

rubież północna

Wtorek, 8 marca 2011 · Komentarze(4)
Kategoria duch
Urlopu dzień drugi i ostatni. Sprawdziłam wczoraj pogodę i zdecydowałam wybrać się byle gdzie, byle dalej. Pojechałam na północ celowo unikając terenu. Chciało mi się dróg gminnych i zakątków miast takich wiecie, gdzie kurz, pajęczyny i dziury w jezdni. Białołęka Dworska była doskonałym wyborem, spełniała wszystkie wymagania, te ostatnie nawet z nawiązką :). Później hop na Jabłonną przez Tarchomin, zahaczając przy okazji o Wisłę, ale tam mój aparat odmówił posłuszeństwa i niestety fotek wody nie ma. W Jabłonnej kupiłam nowe baterie, strzeliłam kilka zdjęć i znowu skonał. Musi jakieś zwarcie, czy cóś. Grzebałam później przy nim próbując jakoś przywołać do życia i w końcu się dogadaliśmy, chociaż nie do końca tak jakbym chciała. Kolega robi zdjęcie a potem zdycha. Włączam go, znów robi zdjęcie i zdycha. Jak rozumiem, to jego sposób by mi oświadczyć, że ma dość naszego związku i chce udać się na zasłużony odpoczynek.
A wracając do wycieczki... Przez Chotomów skoczyłam do Nieporętu, zajeżdżając tam tym razem od drugiej strony, a stamtąd już z powrotem do siebie. Okazało się, że mam jeszcze sporo czasu, słońce miło grzeje, a ja wcale nie jestem zmęczona, więc pokręciłam jeszcze na Marki i Zielonkę, a potem dobijałam do setki po Warszawie :)
To była trasa taka jak lubię, puste drogi (w większości), wspaniała aura (nie za zimno, nie za gorąco, po prostu wbiłam się idealnie w komfort termiczny), słońce, duuuużo słońca i droga bez celu. Na początku jeszcze patrzyłam na mapę, a potem już mi się nie chciało i jechałam tak jak mi się podobało i w tempie zupełnie niepopędliwym. No bo w końcu - czy mi się gdzieś, przepraszam bardzo, spieszy?? Więc tak, dziś bardzo przyjemnie, baaaardzo się rowerowało, mogłam co prawda skoczyć trochę dalej, uniknęłabym wtedy kręcenia po Wawce, ale skąd mogłam wiedzieć, że moja szanowna sempiterna to wytrzyma - ostatnią setkę robiłam w ubiegłym roku. I wydaje się, że to lata świetlne temu było...


zastanawia mnie co te drzwi robią na piętrze © sliwka


Dom przy ul. Majorki © sliwka


Dom przy ul. Odkrytej © sliwka


A za plecami mam osiedle nowych domów na ul. Odkrytej © sliwka


Jabłonna, dworek © sliwka


wciąż zamarznięty Zalew © sliwka

marcowe słońce

Poniedziałek, 7 marca 2011 · Komentarze(6)
Kategoria duch
Lubimy marcowe słońce, o tak. Myślę sobie, że ma w sobie coś z dojrzewającej dziewczyny. Jeszcze delikatne, jeszcze nieśmiałe, ale wiemy, bardzo dobrze wiemy, że lada moment wybuchnie rozkwitem. Aż zrobi się nam gorąco :)

Podskoczyłam dziś na Okęcie wyprawić moją najdroższą Madre w świat. Świat ma na imię Costa del Sol, więc wicie rozumicie - ona tam na plaży taplająca się w słońcu, w temperaturach oscylujących wokół 20 st. C (słownie: dwudziestu!!!), a ja tu gdzie dwa. DWA!!! I to żeby! No ale nic, potrzymałam za rączkę (biorąc na klatę wszystkie spojrzenia w stylu E.T go home, bo wiadomo - byłam tam na Duchu, a rowerzystki w hali odpraw to prawie jak UFO, co nie), ucałowałam samolot w śmigło, pomachałam pilotu co ma dziuru w samolotu i hitnęłam the road, że tak powiem. Hitnęłam w kierunku Kabat, bo co się odwlecze to nie uciecze. Objechałam las od zaplecza, już od dawna nosiłam się z tym zamiarem, bo chciałam odwiedzić ścieżynę wzdłuż ul. Prawdziwka. No i oczywiście nie darowałabym sobie, gdybym nie sprawdziła ogniska, ale niestety jednak się spóźniłam. Wygląda na to, że w marcu jest zamknięte. Ale słońce nieźle grzało i ogień nie był potrzebny.
Wracałam przez Ursynów i przy okazji zahaczyłam o najlepszy w Wawie sklep z rybami - grzechem byłoby go ominąć będąc tak blisko - i teraz będę się obżerać surowym łososiem :)
Dzień był piękny, ciepłe słońce, tempo bez ścisku a Kabaty prawie puste o tej porze dnia. Jak to mówią obecni młodzi gniewni - sweet! :)

secret path © sliwka


takie niebo lubię najbardziej © sliwka


ognisku w Kabatach skończył się termin ważności © sliwka


miejsce podobno przyjazne rowerzystom, ale ja osobiście nigdy nie sprawdzałam © sliwka

Mazovia MTB Józefów

Niedziela, 6 marca 2011 · Komentarze(11)
Kategoria duch, ściganie
Dane z wyścigu - 22km, 1:20:43, co daje chwalebne szóste (nomen omen - jak na BS) miejsce w mojej kategorii wiekowej. I teraz wszyscy, którzy są ciekawi kim ta Śliwka jest wędrują na stronę Mazovia MTB i sprawdzają wyniki.
Zaliczyłam dwie gleby (z czego jedną tuż przed panem fotografem i teraz drżę z niepokoju, że zaraz pojawią się fotki jak buszuję nosem w zaspie, a drugą bolesną, w konsekwencji której prawa noga nabiera właśnie pięknego śliwkowego odcienia. Spódnicy to ja w tym tygodniu na pewno nie założę), jeden kryzys, bufet z herbatą i wykazałam się uwaga! uwaga! niczym nie skażoną postawą altruistyczną, która kosztowała mnie kilka drogocennych zapewne sekund - pożyczyłam pewnemu panu pompkę. I teraz dzięki temu mogę śmiało powiedzieć, że to szóste miejsce - bezczelnie rozczarowujące zresztą, choć oczywiście chwalebne jako się na wstępie rzekło - to właśnie z powodu gleb, bufetu i pompki.
Ale to nie prawda. Prawda niestety jest brzydka (jak zwykle), a wygląda tak, że jest co najmniej pięć lepszych ode mnie lasek. Naprawdę lepszych!! I naprawdę nie wiem, czy bez psychoterapii trwającej co najmniej trzy lata jakoś sobie z tym poradzę :))
Humor poprawia mi jedynie pucharek z poprzedniego etapu.
No i jestem zrąbana. Te pozostałe km to dojazd. A w drodze powrotnej załapałam się na taką zadymkę, że proszę siadać. No naprawdę... ja dziękuję po tym całym ściganiu jeszcze takie efekty specjalne.
Suma sumarum - gicik. A byłoby jeszcze lepiej gdyby nie było tylu wyprzedzających mnie osób. Zwłaszcza po tej bolesnej glebie, po której przez parę dobrych chwil w ogóle nie mogłam się pozbierać i tylko patrzyłam przez łzy (no dobra, trochę dramatyzuję) jak sznureczek bikerów mija mnie i znika w oddali.

A dobre towarzystwo i współból ścigania zapewniała Sigma :)