rubież północna

Wtorek, 8 marca 2011 · Komentarze(4)
Kategoria duch
Urlopu dzień drugi i ostatni. Sprawdziłam wczoraj pogodę i zdecydowałam wybrać się byle gdzie, byle dalej. Pojechałam na północ celowo unikając terenu. Chciało mi się dróg gminnych i zakątków miast takich wiecie, gdzie kurz, pajęczyny i dziury w jezdni. Białołęka Dworska była doskonałym wyborem, spełniała wszystkie wymagania, te ostatnie nawet z nawiązką :). Później hop na Jabłonną przez Tarchomin, zahaczając przy okazji o Wisłę, ale tam mój aparat odmówił posłuszeństwa i niestety fotek wody nie ma. W Jabłonnej kupiłam nowe baterie, strzeliłam kilka zdjęć i znowu skonał. Musi jakieś zwarcie, czy cóś. Grzebałam później przy nim próbując jakoś przywołać do życia i w końcu się dogadaliśmy, chociaż nie do końca tak jakbym chciała. Kolega robi zdjęcie a potem zdycha. Włączam go, znów robi zdjęcie i zdycha. Jak rozumiem, to jego sposób by mi oświadczyć, że ma dość naszego związku i chce udać się na zasłużony odpoczynek.
A wracając do wycieczki... Przez Chotomów skoczyłam do Nieporętu, zajeżdżając tam tym razem od drugiej strony, a stamtąd już z powrotem do siebie. Okazało się, że mam jeszcze sporo czasu, słońce miło grzeje, a ja wcale nie jestem zmęczona, więc pokręciłam jeszcze na Marki i Zielonkę, a potem dobijałam do setki po Warszawie :)
To była trasa taka jak lubię, puste drogi (w większości), wspaniała aura (nie za zimno, nie za gorąco, po prostu wbiłam się idealnie w komfort termiczny), słońce, duuuużo słońca i droga bez celu. Na początku jeszcze patrzyłam na mapę, a potem już mi się nie chciało i jechałam tak jak mi się podobało i w tempie zupełnie niepopędliwym. No bo w końcu - czy mi się gdzieś, przepraszam bardzo, spieszy?? Więc tak, dziś bardzo przyjemnie, baaaardzo się rowerowało, mogłam co prawda skoczyć trochę dalej, uniknęłabym wtedy kręcenia po Wawce, ale skąd mogłam wiedzieć, że moja szanowna sempiterna to wytrzyma - ostatnią setkę robiłam w ubiegłym roku. I wydaje się, że to lata świetlne temu było...


zastanawia mnie co te drzwi robią na piętrze © sliwka


Dom przy ul. Majorki © sliwka


Dom przy ul. Odkrytej © sliwka


A za plecami mam osiedle nowych domów na ul. Odkrytej © sliwka


Jabłonna, dworek © sliwka


wciąż zamarznięty Zalew © sliwka

marcowe słońce

Poniedziałek, 7 marca 2011 · Komentarze(6)
Kategoria duch
Lubimy marcowe słońce, o tak. Myślę sobie, że ma w sobie coś z dojrzewającej dziewczyny. Jeszcze delikatne, jeszcze nieśmiałe, ale wiemy, bardzo dobrze wiemy, że lada moment wybuchnie rozkwitem. Aż zrobi się nam gorąco :)

Podskoczyłam dziś na Okęcie wyprawić moją najdroższą Madre w świat. Świat ma na imię Costa del Sol, więc wicie rozumicie - ona tam na plaży taplająca się w słońcu, w temperaturach oscylujących wokół 20 st. C (słownie: dwudziestu!!!), a ja tu gdzie dwa. DWA!!! I to żeby! No ale nic, potrzymałam za rączkę (biorąc na klatę wszystkie spojrzenia w stylu E.T go home, bo wiadomo - byłam tam na Duchu, a rowerzystki w hali odpraw to prawie jak UFO, co nie), ucałowałam samolot w śmigło, pomachałam pilotu co ma dziuru w samolotu i hitnęłam the road, że tak powiem. Hitnęłam w kierunku Kabat, bo co się odwlecze to nie uciecze. Objechałam las od zaplecza, już od dawna nosiłam się z tym zamiarem, bo chciałam odwiedzić ścieżynę wzdłuż ul. Prawdziwka. No i oczywiście nie darowałabym sobie, gdybym nie sprawdziła ogniska, ale niestety jednak się spóźniłam. Wygląda na to, że w marcu jest zamknięte. Ale słońce nieźle grzało i ogień nie był potrzebny.
Wracałam przez Ursynów i przy okazji zahaczyłam o najlepszy w Wawie sklep z rybami - grzechem byłoby go ominąć będąc tak blisko - i teraz będę się obżerać surowym łososiem :)
Dzień był piękny, ciepłe słońce, tempo bez ścisku a Kabaty prawie puste o tej porze dnia. Jak to mówią obecni młodzi gniewni - sweet! :)

secret path © sliwka


takie niebo lubię najbardziej © sliwka


ognisku w Kabatach skończył się termin ważności © sliwka


miejsce podobno przyjazne rowerzystom, ale ja osobiście nigdy nie sprawdzałam © sliwka

Mazovia MTB Józefów

Niedziela, 6 marca 2011 · Komentarze(11)
Kategoria duch, ściganie
Dane z wyścigu - 22km, 1:20:43, co daje chwalebne szóste (nomen omen - jak na BS) miejsce w mojej kategorii wiekowej. I teraz wszyscy, którzy są ciekawi kim ta Śliwka jest wędrują na stronę Mazovia MTB i sprawdzają wyniki.
Zaliczyłam dwie gleby (z czego jedną tuż przed panem fotografem i teraz drżę z niepokoju, że zaraz pojawią się fotki jak buszuję nosem w zaspie, a drugą bolesną, w konsekwencji której prawa noga nabiera właśnie pięknego śliwkowego odcienia. Spódnicy to ja w tym tygodniu na pewno nie założę), jeden kryzys, bufet z herbatą i wykazałam się uwaga! uwaga! niczym nie skażoną postawą altruistyczną, która kosztowała mnie kilka drogocennych zapewne sekund - pożyczyłam pewnemu panu pompkę. I teraz dzięki temu mogę śmiało powiedzieć, że to szóste miejsce - bezczelnie rozczarowujące zresztą, choć oczywiście chwalebne jako się na wstępie rzekło - to właśnie z powodu gleb, bufetu i pompki.
Ale to nie prawda. Prawda niestety jest brzydka (jak zwykle), a wygląda tak, że jest co najmniej pięć lepszych ode mnie lasek. Naprawdę lepszych!! I naprawdę nie wiem, czy bez psychoterapii trwającej co najmniej trzy lata jakoś sobie z tym poradzę :))
Humor poprawia mi jedynie pucharek z poprzedniego etapu.
No i jestem zrąbana. Te pozostałe km to dojazd. A w drodze powrotnej załapałam się na taką zadymkę, że proszę siadać. No naprawdę... ja dziękuję po tym całym ściganiu jeszcze takie efekty specjalne.
Suma sumarum - gicik. A byłoby jeszcze lepiej gdyby nie było tylu wyprzedzających mnie osób. Zwłaszcza po tej bolesnej glebie, po której przez parę dobrych chwil w ogóle nie mogłam się pozbierać i tylko patrzyłam przez łzy (no dobra, trochę dramatyzuję) jak sznureczek bikerów mija mnie i znika w oddali.

A dobre towarzystwo i współból ścigania zapewniała Sigma :)

spontanicznie

Piątek, 4 marca 2011 · Komentarze(7)
Kategoria duch
Adam wymyślił i zorganizował. Przybył też Marcin. Depnęliśmy w kierunku mostu Północnego, ale z racji śniegu i zmarzniętych kończyn dolnych moich własnych (wyrodne doprawdy, na własnej piersi żmija...) zawróciliśmy trochę wcześniej. Ale destynacja nie była tak naprawdę istotna, liczyła się miodność.
W nocy jeszcze chłodno, albo może ja taka zrąbana po całym tygodniu i nie mogę wbić się w komfort termiczny, ale mimo to rower ciął aż miło :)

I jeszcze piosenka mojej młodości :))
http://www.youtube.com/watch?v=7nqcL0mjMjw

piątkowo

Piątek, 4 marca 2011 · Komentarze(3)
Kategoria koza, praca
No dobrze, więc czuję się trochę jak grzesznik w drodze do piekła, albo jakbym była wczoraj bardzo niegrzeczna, a przecież wiadomo, że nie byłam, bo nie miałam kiedy :) Więc prawdopodobnie chodzi o to, że zdecydowanie za późno chodzę spać, chociaż i tak dobrze, że w ogóle chodzę.
Ale optymizmem napawa mnie fakt, że już za parę godzin nadejdzie nówka sztuka, nie śmigany weeeeeekeneeed!!!!
A słoneczko po niebie za...dala aż miło, ptaszki śpiewają i nawet kierowcy dziś jacyś wyjątkowo mili. Czyżby ktoś rozpylił jakieś zioła nad Wawą??

dożynki

Czwartek, 3 marca 2011 · Komentarze(2)
Kategoria duch
No więc oblizawszy lukier z drugiego pączka postanowiłam, że nie pozwolę, no po prostu nie i już, nie pozwolę dziadu jednemu pójść w biodra. No way, Jose. A poza tym, po pierwsze nie lubię zbiorkomu, a po drugie jest już ciepło, więc czemu nie pojechać na spinning rowerem?? Zadzwoniłam więc grzecznie do mojego spinclubu i dopytałam o możliwości pozostawienia go gdzieś w tak zwanym "okawidzeniu". Jak się okazało nikt nie robił żadnego problemu, pani była wielce miła i przez telefon i później na żywo również. Więc dokręciłam jak obiecałam. I szafa gra.

ojacie ojacięęę!!!

Czwartek, 3 marca 2011 · Komentarze(9)
Kategoria koza, praca
Ależ bosko!!!!
Słońce, ciepło, ułaaaaa!!! To jest właśnie to co śliweczki lubią najbardziej! I już teraz, tu z miejsca swojego zabiurkowego zazdroszczę wszystkim tym, którzy dziś wyjdą i jeździć w słońcu będą. I tak gotując się w tej zazdrości bezsilnej mam tylko nadzieję, że weekend będzie równie zajebisty.
Zresztą, zdaje się, że nie tylko ja słońce sobie cenię, bo dziś rowerzystów na ulicach jak dżdżownic po deszczu (bez skojarzeń okołoprzełykowych tym razem :)). A poczekjacie no tylko jak się remonty w Wawce zaczną, wtedy cykloza zawojuje świat. Oł jes!! :)

czerwony kapturek

Środa, 2 marca 2011 · Komentarze(5)
Kategoria koza, praca
Miałam wczoraj tę wątpliwą przyjemność spotkać Czerwonego Kapturka zupełnie na żywo i to full wypas w dodatku, znaczy na rowerze ma się rozumieć . Jadę sobie ci ja do domu grzecznie, jak Pan Bóg przykazał a tu nagle wyskakuje z ciemności jakiś cień ruchomy i sunie na mnie jak nie przymierzając czołg ruski. Ale to nie czołg był, a dziunia w czerwonym kapturze z białym meszkiem dookoła. Dziunia z cyklu „zobaczysz jak najedziesz”, bo zero oświetlenia (musi licznik miał priorytet), zero ciekawości świata (kapturek jak sądzę skutecznie chronił jej wrażliwą duszę przed bodźcami zewnętrznymi, groźnymi cieniami, apokaliptycznym zachodem słońca, tudzież ociekającymi grozą rowerzystami) i prawdopodobnie zero połączeń między synapsami.
Nic mnie bardziej nie przeraża i nie wkurza niż ludzie, których układ nerwowy zatrzymał się na poziomie obrączki okołoprzełykowej.

arbeit

Wtorek, 1 marca 2011 · Komentarze(2)
Kategoria koza, praca
O jak ciepło!!

update
surf - nie wiem kiedy Ty mnie widziałeś na pierwszym albo piątym miejscu, ale to musiała być fatamorgana, miraż jakiś wiosenny czy cóś. Słońce mocno daje ostatnio :))

a break

Poniedziałek, 28 lutego 2011 · Komentarze(2)
Kategoria duch
Czasami człowiek pęka i zamiast robić to co powinien, robi to co chce.

Pogoda dziś bezgranicznie cudowna, Duch jechał jak po maśle, słońce grzało, prawie bezwietrznie. No wiosna, panie dzieju, wiosna wisi w powietrzu. W lasach sporo dróg ubitych przez samochody różnych służb leśnych jak sądzę, więc można brykać. A na las miałam dziś wielką ochotę. Więc najpierw do Drewnickich, zielonym szlakiem, później na Jaworówkę, szlak prowadzi tam na Horowe Bagno i chciałam nawet o nie zahaczyć, choć mi zupełnie nie po drodze było, ale za leśniczówką pojechałam nie tą drogą co trzeba. Kiedy już definitywnie okazało się, że tu szlaku nie ma zawróciłam i porzuciłam zupełnie ten pomysł. Pojechałam do Radzymina, tuż przed w Słupnie odbiłam znów szlakiem na Zegrze. Mało samochodów, jeszcze mniej ludzi, za to sporo dość szczekliwych psów. A w lasach nikogusio. Zwykle trochę mnie to przeraża, ale dziś słońce tak dawało, że żadna zła myśl nie śmiała wleźć mi do głowy.
Powrót przez Stanisławów, ale po drodze przez pomyłkę zaczepiłam jeszcze Izabelin. Chyba myślałam dziś za dużo o niebieskich migdałach :)

chata czarownicy?? © sliwka


szlak zielony, okolice Puszczy Słupeckiej © sliwka


karmnik przy leśniczówce w Jaworówce © sliwka